sobota, 25 lutego 2012

Lepiej palić fajkę niż czarownice

„Z przeprowadzonych przez nas w ubiegłym roku badań rynku prasy wynika, że przedstawiciele młodej inteligencji, określający się jako wierzący i praktykujący, nie chcą kupować pismo z przymiotnikiem „katolicki”. Dlaczego? Właśnie ze względu na ten przymiotnik. „Katolickie” oznacza dla nich manipulujące faktami, zamieszczające artykuły tendencyjne i podejmujące wyłącznie tematy wewnątrzkościelne.” (s. 20)

Kiedy przeczytałam to zdanie, pomyślałam sobie, że rzeczywiście tak jest, że określenie „katolicki” nabiera obecnie negatywnego zabarwienia, a przecież tak nie musi, a nawet nie powinno być. I o tym właśnie traktuje książka „Lepiej palić fajkę niż czarownice” księdza Adama Bonieckego. Już sam tytuł jest bardzo wymowny: po co toczyć zażarte boje, po co siłą zmuszać innych do uznania naszych racji; czy nie lepiej zasiąść w fotelu i spokojnie zastanowić się nad światem i tym, co tak naprawdę liczy się w życiu?

Księdza Adama Bonieckiego chyba nie trzeba przedstawiać . Były redaktor naczelny (obecnie redaktor-senior) „Tygodnika Powszechnego” jest postacią znaną, a nawet chyba kontrowersyjną, o czym najdobitniej świadczy zakaz wypowiadania się w mediach nałożony na niego w ubiegłym roku. Z jego poglądami na wiarę i Kościół można się zgadzać lub też nie, ale na pewno warto zwrócić na nie uwagę, ponieważ w odróżnieniu od wielu innych, ksiądz Boniecki przedstawia swoje racje bez zacietrzewienia, za to z pewną dozą otwartości.

Na książkę składają się felietony księdza Bonieckiego, tak zwane „wstępniaki”, które pojawiały się w „Tygodniku Powszechnym” w latach 2008-2011. Choć niektóre z nich dotyczą spraw aktualnych w danym momencie, wszystkie można odczytywać również w wymiarze uniwersalnym. Każdy krótki tekst dotyczy innej kwestii, dlatego mimo niewielkiej objętości nie da się przeczytać tej książki na jeden raz. Właściwie po każdym felietonie przychodzą jakieś refleksje, niektóre tematy chciałoby się bardziej zgłębić. Po przewróceniu ostatniej strony, odczułam niedosyt wynikający właśnie z lapidarności zawartych tekstów. Rozumiem, że taka jest formuła felietonów wstępnych, którym zadaniem jest wprowadzenie do jakiegoś tematu. Z chęcią jednak przeczytałabym szersze rozważania na niektóre tematy.

Jak to zwykle bywa z książkami dotyczącymi światopoglądu – nie każdemu ta pozycja przypadnie do gustu. Na pewno bez obaw mogą po nią sięgnąć czytelnicy „Tygodnika Powszechnego” oraz katolicy, którym nie pasuje obraz Kościoła wyłaniający się z polityki Radia Maryja, mogą po nią sięgnąć również niewierzący, by przekonać się, że Kościół Katolickie ma też bardziej ludzkie oblicze.

"Lepiej palić fajkę niż czarownice" ks. Adam Boniecki
Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 176
ISBN: 978-83-240-1914-4

piątek, 10 lutego 2012

Światu nie mamy czego zazdrościć


Reportaż Barbary Demick niejednokrotnie sprawiał, że otwierałam szeroko oczy ze zdumienia, przerażenia czy niedowierzania. Niby wszyscy wiemy, że w Korei jest źle, ale dopiero prawdziwe historie ludzi, którzy przez to przeszli ukazują straszną rzeczywistość. Prawdziwa wiedza o tym, co dzieje się w Korei Północnej jest praktycznie niedostępna. Zagraniczni goście mogą zwiedzać ten kraj wyłącznie z eskortą i tylko w wybranych miejscach. Przy tym miasta takie są uprzednio oczyszczone z elementu niepożądanego, takiego jak na przykład zbyt wychudzeni ludzie. Oficjalne informacje, jak można przypuszczać, na niewiele się zdają. Dopiero rozmowa z tymi, którzy uciekli z Korei Północnej, daje jakieś wyobrażenie, co tak naprawdę dzieje się w tym kraju.

Bohaterowie reportażu są bardzo różni; to na przykład zagorzała, głęboko wierząca w system komunistka pani Song, młody, dobrze wykształcony i pełen wątpliwości Jun-Sang, czy praworządna obywatelka doktor Kim. Wszystkich poznajemy w zwyczajnych sytuacjach, w pracy, wśród najbliższych, w kinie ze znajomymi, na randkach. Dowiadujemy się, jaka jest historia ich rodzin (co ma w Korei Północnej bardzo duże znaczenie), jak silna jest ich wiara w system, czego oczekują od życia. Widzimy, jak radzą sobie w dramatycznych sytuacjach, jakich wyborów są zmuszeni dokonać, by przeżyć, jak kiełkuje w nich wywrotowa myśl, że być może gdzie indziej będzie lepiej; i wreszcie – jak radzą sobie w nowej rzeczywistości. Ten ostatni element okazał dla mnie sporym zaskoczeniem. Myślałam, trochę naiwnie, że jeśli już komuś uda się uciec, to czeka go niemalże hollywoodzki happy-end. A jednak okazuje się, że aklimatyzacja w zupełnie nowym otoczeniu rzadko przebiega gładko. Nowa ojczyzna (Korea Południowa uważa wszystkich Koreańczyków za swoich obywateli) okazuje się być krajem z zupełnie innej planety – to, czego doświadczają uciekinierzy z Północy to właściwie podróż w czasie. Korea Północna zatrzymała się bowiem na etapie rozwoju lat mniej więcej sześćdziesiątych. Cała technologia, którą się na co dzień posługujemy, czy natrętne techniki marketingowe stanowią dla uciekinierów potencjalne pułapki. Do tego wykształcenie zdobyte na najlepszych północnokoreańskich uczelniach okazuje się nieaktualne i zupełnie nic nie warte. Władze Korei Południowej, które stale szykują się do zjednoczenia obu części, są przygotowane na te problemy i każdego uciekiniera umieszczają na pewien czas w ośrodku adaptacyjnym, w którym przygotowuje się ludzi do życia w kapitalistycznym państwie. Jednak to za mało – potrzeba wielu lat, by „wdrożyć się” w nowe życie. Ale też nie wszystkim to się udaje.

Kiedy niedawno zmarł Kim Dzong Il, wszyscy widzieliśmy w telewizji płaczących obywateli pogrążonych w nieutulonym żalu. Pewnie każdy z nas zastanawiał się, ile w tej żałobie jest szczerości, a ile strachu. Z punktu widzenia przyzwyczajonego do standardów demokracji mieszkańca Zachodu, myślimy: „Dlaczego oni się nie zbuntują?”, „Czy oni nie widzą, jak jest naprawdę?”, „Czy nie zdają sobie sprawy z tego, że są okłamywani?”. Jednak historie przedstawione w reportażu pokazują, do jakiego stopnia posunięta jest w Korei Północnej indoktrynacja: „Oto przykłady zadań rachunkowych z podręcznika dla pierwszoklasistów: (…) Trzej żołnierze Koreańskiej Armii Ludowej zabili trzydziestu żołnierzy amerykańskich. Jeśli każdy z nich zabił tylu samo żołnierzy, ilu Amerykanów zabił jeden koreański żołnierz?” (s. 143) Przez całe życie, na każdym kroku w podświadomość obywateli są wbijane zasady rządzące reżimem – tego nie da się tak łatwo wyzbyć. Nawet umierający z głodu ludzie nadal pragnęli wierzyć w to, że ich kraj jest najlepszym państwem na świecie, a ich ukochany przywódca – dobrym ojcem.

Książka pomimo przygnębiającego tematu jest lekturą bardzo wciągającą. Długo zastanawiałam się, dlaczego. I doszłam do wniosku, że chyba dlatego, że pokazuje zwyczajnych ludzi, takich jak każdy z nas, z ich zwyczajnymi problemami życia codziennego, tylko że uwikłanych w okrutną historię. W tych surowych warunkach, pod czujnym okiem reżimu próbują wieść zwyczajne życie – realizować swoje ambicje, kochać, zakładać rodzinę, wywiązywać się ze swoich obowiązków. Ze smutkiem patrzymy, do czego posuwają się, by ratować życie swoje lub swoich bliskich. Ale czy możemy ich oceniać? Czy my, żyjący w dostatnim świecie, możemy oceniać wybory osób, których najbliżsi umierają z głody? „Tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono” pisała Wisława Szymborska. Czytając, możemy się jedynie zastanowić, co byśmy zrobili w podobnej sytuacji.

Gorąco zachęcam do sięgnięcia po tę pozycję, nawet jeśli niechętnie sięgacie po reportaże. To na pewno okaże się dobrym początkiem przygody z tym gatunkiem.

„Światu nie mamy czego zazdrościć. Zwyczajne losy mieszkańców Korei Północnej” Barbara Demick
Przekład: Agnieszka Nowakowska
Wydawnictwo: Czarne
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 368
ISBN: 978-83-7536-313-5