wtorek, 29 października 2013

Jakbyś kamień jadła

Po poznańskim spotkaniu Tochman nadal pozostaje u mnie na topie, mimo że nieraz słyszałam, że każda kolejna książka jest jeszcze „gorsza”. I rzeczywiście „Bóg zapłać” było książką wyjątkowo poruszającą, ale „Jakbyś kamień jadła” wstrząsa jeszcze bardziej. Z jednej strony okropieństwem wojny w niej ukazanym, ale z drugiej strony bolesnym uświadomieniem czytelnikowi, jak mało wie o wojnie na Bałkanach i jak niewiele właściwie do tej pory go to obchodziło. I niewielkie pocieszenie przynosi fakt, że w tamtych czasach chodziłam jeszcze do szkoły podstawowej, bo tak naprawdę nie chodzi tylko o Bośnię, ale o każdą taką wojnę – dzisiaj na przykład Syrię.

„(…) [K]iedy wojna się skończyła (…), reporterzy spakowali kamery i natychmiast pojechali na inne wojny” [s. 8], a tymczasem Wojciech Tochman przyjechał, aby zobaczyć i pokazać, jak wygląda życie po takiej wojnie. Reportaż powstawał w latach 2000-2002, czyli nawet 10 lat po rozpoczęciu tej wojny. Ale co to jest 10 lat dla ludzi, którzy stracili wszystko: dom, ziemię, męża, dzieci, rodzeństwo, rodziców, ojczyznę, poczucie bezpieczeństwa i godność? W tej książce nie ma polityki ani wielkiej historii, może kilka razy padają takie nazwiska jak Mladić czy Karadzić. Są za to zwykli ludzie, cywile, których wojna dotknęła w najokrutniejszy sposób. „Ludzie ludziom zgotowali ten los” – przychodzi na myśl słynny cytat z Nałkowskiej. „Kobiety pytają: po co była nam wojna? po co ginęli nasi synowie? I odpowiadają: po nic, po strach, tułaczkę i krew, po życie w barakach. A przed wojną był dom; w każdym domu – pełna zamrażarka. Teraz puste garnki. Za puste garnki ginęli.” (s. 46)

To nie jedyny absurd wojny:  Serbowie, którzy walczyli o to, żeby Srebrenica była serbska, teraz nie chcą tam mieszkać (niektórym wydaje się, że słyszą nawoływanie muezinów z dawno zburzonych meczetów).
Osobną, cichą bohaterką tego reportażu jest doktor Ewa Klonowski – antropolog polskiego pochodzenia, która poświęciła się pracy przy ekshumacjach i identyfikacjach ofiar tej wojny. Jej dbałość o każdy szczegół, o każdą kosteczkę niejednej rodzinie pozwala poznać los ich bliskich. Swoją drogą, jakie to niewyobrażalnie straszne, że istnieją sytuacje, kiedy pogrzeb własnego dziecka przynosi ulgę…

Pozornie bezstronna reporterska relacja, maluje tak żywe obrazy i budzi tak silne emocje, jakich jeszcze chyba nie doświadczyłam przy lekturze książki. Czasem byłam na skraju łez, czasem musiałam przerwać, żeby ochłonąć, czasem czytałam ślizgając się po tekście i nie angażując swoich emocji, bo wiedziałam, że tego fragmentu nie dam rady „przerobić” w głowie. A mimo to czytałam dalej i nie mogłam się od tej książki oderwać. Zagarnęła całe moje myśli i całą uwagę. Wydaje mi się, że wyjątkowość stylu Tochmana polega na umiejętności przedstawiania tak dramatycznych tematów i poruszania czytelnika bez zbędnego grania na emocjach, melodramatu i wyciskania łez.

Takie książki są potrzebne, żeby uzmysłowić każdemu z nas, że wojna, to nie tylko doniesienia prasowe, rezolucje ONZ i konferencje polityczne, ale przede wszystkim tragiczny los poszczególnych osób. Dopiero kiedy dana wojna będzie miała dla nas konkretną twarz konkretnej osoby, naprawdę pojmiemy bezsens i tragizm całej sytuacji. Po tej lekturze wojna w Bośni i Hercegowinie będzie dla mnie miała twarz Jasny: kobiety, która straciła męża i dwoje malutkich dzieci. Jej historia i zdjęcie, na którym przygląda się ekshumowanym kościom w nadziei znalezienia tych, które należały do jej dzieci (aby móc je pochować), chyba na zawsze we mnie pozostaną.

Uważam, że ta książka – pomimo swego ciężaru – powinna być lekturą obowiązkową, choć zdecydowanie nie polecam czytać jej do poduszki…

Tytuł: Jakbyś kamień jadła
Autor: Wojciech Tochman
Wydawnictwo: Na pograniczu
Rok wydania: 2002
Liczba stron: 107

PS. Do tego wydania jest dołączona płyta ze zdjęciami Jerzego Gumowskiego ilustrującymi miejsca i postaci z reportażu.


środa, 23 października 2013

Wanna z kolumnadą. Reportaże o polskiej przestrzeni

Choć o Filipie Springerze już dawno słyszałam wiele dobrego, jakoś się tak złożyło, że pierwszą książką jego autorstwa, którą przeczytałam, jest jego najnowsze (czwarte już)  wydawnictwo „Wanna z kolumnadą. Reportaże o polskiej przestrzeni”.

Okładka i tytuł mogą sugerować, że będzie to nabijanie się z gargamelowatych zameczków, złoconych bram i tego rodzaju  nowobogackich luksusów. Jednak jeśli ktoś sądzi, że znajdzie tu wymieniankę nietrafionych pomysłów architektonicznych okraszoną wymądrzaniem się, to jest w dużym błędzie. Bo ton tej książki nie jest prześmiewczy, ale raczej smutny. Autor porywa się na walkę z wiatrakami, punktuje nie tyle konkretne rozwiązania budowalne, co całe zjawiska, których skutki szpecą nasze otoczenie (takie jak ogradzanie się płotami albo pasteloza).

Zacznę może trochę od końca: Na końcu zbioru jest informacja o tym, że polscy uczniowie w ciągu 9 lat nauki (podstawówka + gimnazjum) mają maksymalnie 255 godzin lekcji związanych ze sztuką (plastyka/muzyka/teatr/taniec). Dla porównania Finowie mają w tym samym czasie 997 godzin takich zajęć, a wiodący prym w tym rankingu  uczniowie z Lichtensteinu – aż 2304 godziny! Co to oznacza? Mianowicie to, że nikt w nas, Polakach, nie kształci zmysłu estetyki. Jeśli do tego braku wrażliwości estetycznej dorzucimy jeszcze szeroko rozpowszechnione w naszym kraju cwaniactwo (w tym przypadku przejawiające się nielegalnym umieszczaniem reklam i samowolą budowlaną), mamy efekt w postaci wizualnego śmietnika otaczającego nas z każdej strony.

Filip Springer z niemal detektywistycznym zacięciem tropi właścicieli nielegalnych banerów, osoby odpowiedzialne za decyzje przestrzenne, absurdy prawne i administracyjne. Wnioski są o tyle oczywiste, co smutne: wszystkim rządzi pieniądz. Ponieważ inwestor daje duże pieniądze, pozwala mu się wybudować monstrualny hotel w niewielkiej górskiej miejscowości (i nie egzekwuje się nakazu rozebrania elementów stanowiących samowolę budowlaną); ponieważ reklamodawcy płacą wielkie pieniądze, co krok rozstawia się billboardy, albo rozwiesza reklamy na elewacjach zasłaniając mieszkańcom światło dzienne; ponieważ każdy drobny przedsiębiorca chce zarobić więcej, wszędzie wisi mnóstwo drobnych banerów i pstrokatych plakatów. Przykładów z tej książki można podać jeszcze wiele. Wyraźnie widać, że niestety przy tylu nieprawidłowościach i przy zupełnym braku woli do zmiany, nic się chyba nie da tu zmienić. Może tylko każdy, kto przeczyta te reportaże, inaczej spojrzy na otaczającą go rzeczywistość. Może nie rzuci się od razu do zrywania nielegalnych plakatów, ale przynajmniej sam nie będzie się dokładał do tego estetycznego śmietnika.

Książka jest pięknie wydana w twardej oprawie, na kredowym papierze, bogato ilustrowana zdjęciami autorstwa Filipa Springera. Jest przedmiotem ładnym i estetycznym, co wydaje mi się informacją istotną w kontekście tematu, jaki ta książka porusza.

Świetna lektura, która choć porusza bardzo poważny temat, napisana jest przystępnie i z lekkością. Polecam!

Tytuł: Wanna z kolumnadą. Reportaże o polskiej przestrzeni
Autor: Filip Springer
Wydawnictwo: Czarne
Rok wydania: 2013

Liczba stron: 248

niedziela, 20 października 2013

Bóg zapłać - Wojciech Tochman

Reportaż powoli staje się moim ulubionym gatunkiem literackim, ale jak tu go nie lubić, kiedy co rusz trafia się na same perełki.

„Bóg zapłać” to zbiór reportaży Wojciecha Tochmana, z których większość była już wcześniej gdzieś publikowana (w zbiorach „Wściekły pies” i „Schodów się nie pali”). Muszę powiedzieć, że to chyba najmocniejsze reportaże, jakie czytałam. Każdy niesie w sobie tak olbrzymi ładunek emocji, że nie da się tego tomu przeczytać za jednym podejściem. Można czytać tylko po jednym reportażu na raz, bo każdy tekst wymaga ochłonięcia, przemyślenia, postawienia sobie pytań. I moim zdaniem, o to właśnie chodzi w reportażu.

Książka zawiera 14 reportaży ułożonych w spójną całość. Ujęte w tym zbiorze teksty przedstawiają ludzkie dramaty, a cechą wspólną jest pokazanie postaw tych ludzi wobec nieszczęścia, które ich dotyka. Jedni godzą na nie z łatwością przyjmując je jako wyraz Bożej woli, inni z rezygnacją, jeszcze inni się buntują.
Gdybym napisała w skrócie, jakich konkretnie spraw dotykają te reportaże, można by odnieść wrażenie, że są to typowe tematy grające na emocjach tak chętnie wykorzystywane w tabloidach. Bo są i zaginione dzieci, i dzieci molestowane przez księdza, i rodzice maturzystów, którzy zginęli podczas pielgrzymki na Jasną Górę, odbieranie dzieci rodzicom, ksiądz homoseksualista, dzieci chore, nierozumiane przez innych. Jednak myliłby się ten, kto by sądził, że są to proste wyciskacze łez, miotające gromy na winnych i ferujące wyroki. Te reportaże wnikają głębiej, próbują dosięgnąć prawdy (którą, jak wiadomo, każdy ma swoją) i pokazać, że NIC, ale to absolutnie nic, nie jest czarno-białe. Na tym tle bardzo uwypukla się drugi ważny element, wspólny dla wszystkich tekstów: brak zrozumienia ze strony otoczenia. I chyba właśnie ten element najbardziej uwierał mnie jako czytelnika dlatego, że pokazywał jak łatwo ludzie ferują wyroki kierując się stereotypami, jak chętnie naciągają fakty do własnych wyobrażeń, i jak wielką krzywdę możemy tym komuś wyrządzić.

Choć każdy tekst bardzo mnie poruszył i nad każdym musiałam się na trochę zatrzymać i zadumać, dwa z nich wywarły na mnie ogromne wrażenie: pierwszy z nich to reportaż „Atmosfera miłości” – jego bohaterka jest matką samotnie wychowującą siedmioro dzieci (odeszła od męża, który ją gnębił), w dzieciństwie/młodości była molestowana przez miejscowego proboszcza (który do tej pory urzęduje w tej parafii) i zdecydowała się o tym powiedzieć prokuratorowi. Jednak w niewielkiej parafii nie tak łatwo jest oskarżyć księdza proboszcza – z rozmów a parafianami wynika zatem, że bohaterka tekstu jest puszczalską, każde dziecko ma z innym chłopem, Boga w sercu nie ma i wymyśliła cała historię, bo jej prawosławni obiecali sto milionów za to. Przerażająca jest zaciekłość, zawziętość i zaślepienie, które w tym reportażu pokazał Wojciech Tochman. Moje opisy nic tu nie dadzą, trzeba oddać głos samej książce: „O samotnej kobiecie, które zeznaje przeciw księdzu, wolno powiedzieć wszystko. Bezkarnie, nikt jej nie obroni. W pekaesie można powiedzieć z uśmiechem: o! jedzie do lekarza, żeby ją wymolestował. Albo za jej dziećmi, kiedy wracają ze szkoły, można krzyczeć: idą molestowane! ta kur*a! i tak można, tak jest w dobrym tonie.(…) można donieść do opieki społecznej, że ktoś dał jej robotę na trzy godziny i zarobiła na czarno piętnaście złotych. Odbiorą jej zasiłek na dzieci, niech pozna, co to zimno i głód.” (s. 169-170)

Drugi tekst, który nie tyle porusza co (przepraszam, za kolokwializm) po prostu miażdży, to zamykający cały tom „Wściekły pies” (ten sam reportaż zamyka wspomnianą wcześniej antologię reportażu). Szczera spowiedź młodego księdza rozdartego wewnętrznie („Śni mi się pies warczy, toczy pianę z pyska” – s. 233) między cielesnością a duchowością. Takiego rozdarcia doświadcza w jakimś stopniu każdy człowiek, ale w tym przypadku przepaść jest chyba największa, jaka mogła by być, bo i duchowość i cielesność występują tu w maksymalnym wymiarze: oto duchowny Kościoła katolickiego jest homoseksualistą uprawiającym przygodny seks, w dodatku zarażonym wirusem HIV. Cokolwiek teraz sobie pomyślicie o bohaterze tego reportażu, po prostu sięgnijcie po ten tekst, bo po lekturze, spojrzycie na wszystko inaczej.

Podsumowując: gdybym miała komuś polecić tylko jedną książkę z gatunku reportaż, to byłby to tom „Bóg zapłać”. A gdybym komuś, kto nigdy nie czytał reportaży, miała polecić tylko jeden tekst, byłby to bez wątpienia „Wściekły pies”.

Tytuł: Bóg zapłać
Autor: Wojciech Tochman
Wydawnictwo: Czarne
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 240 

niedziela, 13 października 2013

Bolało jeszcze bardziej

Jednak nie mogę długo wytrzymać bez „cięższej” lektury. Dla mnie literatura oprócz funkcji rozrywkowej ma również wymiar poznawczy – i to zarówno w odniesieniu do otaczającego świata, jak i do mnie samej.

Tytuł zbioru reportaży Lidii Ostałowskiej zdaniem niektórych nie brzmi zbyt zachęcająco. Te osoby mają w pewnym sensie rację, bo zawartość zbioru potwierdza, że jest to tytuł bardzo adekwatny. Zebrane tu teksty poruszają tak trudne i kontrowersyjne tematy jak aborcja, kazirodztwo, dzieciobójstwo, rozwiązłość młodzieży, kibole i blokersi. Choć każdy reportaż porusza inną kwestię, mają one jeden wspólny mianownik: niechcianych, czasem wyśmiewanych lub pogardzanych, spychanych na margines ludzi, którzy boleśnie przekonali się, że w życiu mogą liczyć tylko na siebie. Nie pomoże im system, dla którego są darmozjadami, zwykłymi przestępcami, wandalami itp.; nie pomogą im inni ludzie, którzy zbyt często kierują się stereotypami i boją się wychodzić przed szereg.

Ja sama podczas lektury konfrontowałam się z własnymi uprzedzeniami i stereotypami. Siłą tekstów Lidii Ostałowskiej jest z jednej strony bezstronność, a z drugiej strony życzliwa ciekawość okazywana bohaterom reportaży. Dzięki temu czytelnik może zobaczyć drugą stronę medalu, inny punkt widzenia i zrozumieć, dlaczego pewna kobieta mordowała swoje nowo narodzone dzieci (i czy rzeczywiście właśnie ona to robiła?); dlaczego nastolatki w małych, biednych miejscowościach uważają, że to fajne i normalne rozbierać się na dyskotece, żeby zostać wybraną miss imprezy; dlaczego antysemickie bazgroły na łódzkich murach wcale nie są wymierzone przeciwko Żydom.

Przy czym bardzo mocno chcę podkreślić, że słowo „zrozumieć” nie oznacza tu akceptacji. To, że rozumiem czyjeś motywy postępowania, nie oznacza, że je pochwalam i że sama bym tak postąpiła. Chodzi po prostu o to, że dopuszczam do świadomości to, że w jakichś diametralnie innych okolicznościach zasady i przekonania, które wyznaję obecnie, mogłyby być inne.

Bo takie postawienie tematu budzi niepokojące pytania: a co gdybym to ja była w takiej sytuacji? Co gdybym nie miała szczęścia urodzić się w całej, bezpiecznej i kochającej rodzinie? Co gdybym nie mogła pozwolić sobie na luksus studiów dziennych, bo musiałabym wcześnie zacząć zarabiać na rodzinę? Co gdyby wychowano na innych wartościach? Tyle czynników zewnętrznych determinuje nasze życie i to, kim jesteśmy, a jednak tak często próbujemy się dowartościować wywyższając się nad innych, albo oceniać i osądzać ludzi tylko na podstawie rozpowszechnionych stereotypów.

„Bolało jeszcze bardziej” to bardzo wyraźny obraz współczesnej Polski – ale nie tej zamożnej, kolorowej z głównych ulic dużych miast, ale tej sfrustrowanej, pogubionej w kapitalistycznej rzeczywistości. Trzeba o tym czytać, żeby lepiej zrozumieć to, co wokół nas się dzieje.

Gorąco polecam!

Tytuł: Bolało jeszcze bardziej
Autor: Lidia Ostałowska
Wydawnictwo: Czarne
Rok wydania: 2012

Liczba stron: 191