sobota, 30 sierpnia 2014

I nie było już nikogo (And then there were none)

Szukajcie, a znajdziecie! Po kilku próbach w końcu trafiłam na kryminał, który wciągnął mnie bez reszty i który przeczytałam w zaledwie dwa wieczory (a gdybym nie musiała rano wstawać, to chętnie bym i noc zarwała). Dokonała tego – któż by inny – mistrzyni kryminału Agatha Christie książką „And then there were none” (tytuł polski „I nie było już nikogo”).

Sama autorka w przedmowie wyjętej z jej autobiografii stwierdzała, że jest z tej książki wyjątkowo zadowolona, bo udało jej się wprowadzić w życie dość karkołomny pomysł. A pomysł był taki: dziesięć przypadkowych osób spotyka się w okazałym domu na samotnej skalistej wyspie Soldier Island u wybrzeży angielskiego hrabstwa Devon. Wszyscy zostali tam zaproszeni przez tajemniczego (bo nikt go nie spotkał osobiście, nawet domowa służba) właściciela domu U.N. Owena.  W każdym gościnnym pokoju na ścianie wisi starannie oprawiony dziecięcy wierszyk o dziesięciu żołnierzykach, którzy w różny sposób giną aż w końcu nie zostaje żaden (coś w rodzaju naszych „Dziesięciu bałwanków” Wandy Chotomskiej).  Do spójnego efektu dołączają też figurki żołnierzyków stojące na stole w jadalni. Te szczegóły nabierają znaczenia, kiedy goście zaczynają ginąć. Bo giną tak, jak wynika z wierszyka, a po każdym zgonie w tajemniczy sposób ubywa żołnierzyków na stole w jadalni. Na wyspie jest tylko tych dziesięć osób (łącznie z służbą, która zresztą też dopiero co przybyła). Z powodu złych warunków pogodowych wyspa jest odcięta od świata. A więc mordercą musi być ktoś spośród gości. A może jednak ktoś jeszcze ukrywa się na wyspie?

Jak dla mnie rewelacyjna książka. Spełniła absolutnie wszystkie moje oczekiwania. Chciałam jakiegoś kryminału, ale takiego z mocnym angielskim klimatem, wiecie, żeby dział się w Anglii, w deszczu, w dużym, tajemniczym domu. I żeby był emocjonujący. Dokładnie taki był „I nie było już nikogo”.

Nie ma co więcej pisać – jeśli kryminał, to właśnie ten polecam!

Tytuł: And then there were none
Autor: Agatha Christie
Wydawnictwo: Harper Collins
Rok wydania: 2010

Liczba stron: 224

czwartek, 28 sierpnia 2014

Tajemnica szkoły dla panien

Ta książka wpadła mi w oko już w styczniowych zapowiedziach na rok 2014. Choć za kryminałem nie przepadam, to uwiodła mnie cudowna retro okładka. Poza tym od czasów „Małej księżniczki” F.H. Burnett mam słabość do książek, których akcja toczy się na pensji dla panienek. Jednak okazuje się, że pozory mylą…

Książka zaczyna się od tajemniczego samobójstwa jednej z uczennic szkoły dla panienek w wielkopolskich Mańkowicach. Szkoła cieszy się bardzo dobrą reputacją, więc takie wydarzenie stanowi prawdziwe trzęsienie ziemi dla całych Mańkowic. Śledztwo prowadzi podkomisarz Hieronim Ratajczak, który choć do tej pory zajmował się głównie tropieniem złodziei cukru z lokalnej wytwórni, nie sprawia wrażenia, jakby była to dla niego sprawa życia. A przecież mogłaby być, bo od tylu lat czeka na upragniony awans. Drugą osobą, którą szczególnie interesuje odkrycie prawdy jest Łucja Kalinowska – nauczycielka, która czuje się trochę odpowiedzialna za śmierć uczennicy. Zanim jednak „śledczy” i sami mieszkańcy zdążą zebrać myśli, w miasteczku dochodzi do brutalnego zabójstwa. Ofiarą znowu jest młoda kobieta. Powoli okazuje się, że wątki dochodzenia prowadzą między innymi do najważniejszych osób w Mańkowicach.

Miałam z tą książką pewien problem, bo cały czas czekałam aż akcja przeniesie się do samej szkoły, między dziewczęta, ich tajemnice i intrygi. A tak się nie stało. Tytuł (jak zresztą i okładka) okazał się zwodniczy, co było dla mnie sporym rozczarowaniem. Książka może też okazać się rozczarowaniem dla miłośników suspensu i dobrego kryminału, bo jak na moje niewprawne oko, wątek kryminalny nie jest tu najmocniejszy. Owszem, zbrodnie są, ale  jakoś na drugim planie. Na pierwszym za to świetnie odmalowane jest społeczno-obyczajowe życie w małej miejscowości na terenie po zaborze niemieckim. Pojawiają się wątki polityczne, niezbyt przyjazne stosunki pomiędzy mieszkańcami z terenów różnych zaborów, teraz przecież zjednoczonych II Rzeczpospolitą. Oprócz tego drobnomieszczańskość i zakłamanie, wyraźny podział na lepszych i gorszych mieszkańców Mańkowic. Wychodzi na to, że wyraźne tło naprawdę mocna strona książki. Do słabych stron zaliczyłabym niestety również samych bohaterów. Naprawdę nikt nie zapadł mi szczególnie w pamięć, nikt nie wzbudził głębszych emocji (może poza nic nie wnoszącym do samej akcji wątkiem Jadwigi – siostry Łucji Kalinowskiej). Wszyscy wydawali mi się bezbarwni i w gruncie rzeczy podobni do siebie. I naprawdę nie rozumiem, czemu (oprócz ewentualnie ubarwienia postaci detektywa) miało służyć wprowadzenie tych landrynek od Fuchsa?

Może gdyby nie odmienne oczekiwania, mój odbiór byłby lepszy. A tak? Jest tyle innych książek, na które warto poświęcić czas. Nawet wśród kryminałów ;)

Tytuł: Tajemnica szkoły dla panien
Autor: Joanna Szwechłowicz
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 344


niedziela, 24 sierpnia 2014

Jesienne zapowiedzi

Nie ma się co łudzić - lato dobiega powoli końca. Wieczory wyraźnie krótsze, poranki bardziej rześkie, deszcze zimniejsze... Idzie jesień. A z nią wiele ciekawych książek.  Oto, co mi wpadło w oko: 

1. "Zapomniane słowa" antologia pod redakcją Magdaleny Buzińskiej. Zawodowo i z pasji zajmuje mnie język ojczysty, dlatego nie mogę się doczekać takiej smakowitej antologii! Od wydawcyNiektóre słowa żyją wiecznie, niektóre giną śmiercią nagłą i niewyjaśnioną, jedne wstydliwie wychodzą z mody, drugie wspominamy z nostalgią. Zapomniane słowa to słowniczek wyrażeń archaicznych, mało znanych, niemodnych, wyrzuconych z pamięci, znikających z codziennego języka. To także wielobarwny zbiór osobistych skojarzeń, anegdot, refleksji i wspomnień znanych pisarzy, wybitnych naukowców, uznanych artystów. Bezcenny sztambuch dla wszystkich, dla których język jest naturalnym środowiskiem myślenia i działania.
Wydawnictwo Czarne, premiera: 23 września


2. "Szum" Magdalena Tulli. Ta autorka skradła moje serce "Włoskimi szpilkami", dlatego jestem ciekawa kolejnej książki. Od wydawcyNajnowsza powieść jednej z najwybitniejszych polskich pisarek. Naznaczona emocjonalną intensywnością historia kobiety, próbującej przełamać towarzyszące jej od zawsze poczucie wyobcowania i poszukującej porozumienia z matką, z którą zawsze łączyły ją trudne relacje. To najodważniejsza, najbardziej osobista książka Magdaleny Tulli. Autorka odkrywa w niej uniwersalną prawdę o kondycji ludzkiej, w którą wpisany jest pierwiastek obcości, niedostosowania, a także dojmująca potrzeba wzajemnego zrozumienia i wybaczenia.
Wydawnictwo: Znak, premiera: 6 października


3. "Duch na wyspie" Johan Theorin. Theorin dał się poznać jako autor niebanalnych kryminałów okraszonych dozą elementów nadprzyrodzonych i surowym krajobrazem szwedzkiej wyspy Olandii (tu i tu). Na jesienny wieczór dreszczowiec jak znalazł!  Od wydawcy: Pewnej nocy do drzwi Gerlofa Davidssona dobija się przerażony chłopiec. Opowiada staruszkowi o dryfującym statku widmie. Na jego pokładzie są umierający marynarze, a na mostku kapitańskim człowiek duch. Klucz do zagadki tkwi w wydarzeniach sprzed prawie siedemdziesięciu lat… Duch na wyspie to ostatnia część olandzkiego cyklu, w którym Johan Theorin po mistrzowsku łączy przeszłość i teraźniejszość, świat duchów i ludzi.
Wydawnictwo: Czarne, premiera: 22 września


4. "Zwrotnik Ukraina" red. Jurij Andruchowycz. Wydarzenia na ukraińskim Majdanie już okazały się bardzo brzemienne w skutkach, a kto wie, jak to się jeszcze dalej potoczy... Na pewno warto poczytać, jak to się zaczęło. Od wydawcy: „Idę na Majdan. Kto idzie ze mną?” – napisał na Facebooku ukraiński dziennikarz Mustafa Najem w listopadzie 2013 roku. Z lokalnej demonstracji przeciwko autokratycznej decyzji prezydenta Janukowycza o nieratyfikowaniu umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską powstał ogólnokrajowy ruch. (...)Zwrotnik Ukraina to wyjątkowy zbiór esejów, w którym pisarze, historycy, socjologowie, świadkowie wydarzeń opowiadają o dniach, które zapisują się właśnie na kartach historii pewnego narodu, zmieniając przyszłość świata.
Wydawnictwo: Czarne, premiera: 15 września


5. "Wszystko, co lśni" Eleonor Catton. Polskie tłumaczenie tegorocznego Bookera (tytuł oryginalny "The Luminaries"). Od wydawcy: Wszystko, co lśni to epicka opowieść z czasów gorączki złota w Nowej Zelandii – o poszukiwaniu szczęścia, marzeniach i przeznaczeniu zapisanym w gwiazdach. Jest to także popis ogromnego talentu Eleanor Catton. Młoda pisarka niczym zegarmistrz stworzyła ze swej książki doskonale działający mechanizm, w którym każda z kilkudziesięciu postaci ma swoje miejsce i zadanie do wykonania. Mistrzowsko połączyła wątki historyczne i sensacyjne, przygodę rodem z Dzikiego Zachodu i kryminalną zagadkę. Takie książki zdarzają się niezwykle rzadko! Wszelkie laury i pochwały, jakie spływają na pisarkę, są w pełni zasłużone, a porównania choćby do Imienia róży wcale nie przesadzone.
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie, premiera: 9 października


6. "Miniaturzystka" Jessie Burton. Lubię książki historyczne, a w XVII-wiecznym Amsterdamie jeszcze nie byłam. Od wydawcy: Jest październikowe popołudnie 1686 roku, gdy osiemnastoletnia Nella Oortman staje na progu wielkiego domu w bogatej dzielnicy Amsterdamu. Miesiąc wcześniej poślubiła zamożnego kupca, Johannesa Brandta i teraz przybywa, by wprowadzić się do męża. Lecz zamiast niego wita ją mrukliwa i niemiła Marin, siostra Johannesa. Gdy ten w końcu się pojawi, nie poświęci żonie zbyt wiele czasu. Podaruje jej jednak niezwykły prezent: okazałą drewnianą replikę domu, którą umebluje dla niej tajemnicza miniaturzystka. Podziw dla jej zręczności szybko zastąpi lęk, gdyż drobiazgi wyposażenia i figurki przedstawiające domowników nie tylko odsłaniają ich tajemnice, ale i antycypują straszne wydarzenia, które wkrótce staną się ich udziałem. Skąd artystka tyle wie o sekretach rodziny Brandtów? Czyż nie są marionetkami w jej rękach, skoro zna ich przyszłość? I kim jest owa nieuchwytna kobieta? Pasjonująca powieść Jessie Burton, absolwentki uniwersytetu w Oksfordzie, przeniesie nas w czasy złotego wieku Holandii, rozkwitu handlu i sztuki i pozwoli zajrzeć w serca postaci, które spoglądają na nas z obrazów Vermeera, Halsa i Rembrandta.
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie, premiera: 6 listopada

UPDATE: Kiedy przygotowywałam to zestawienie, nie udało mi się znaleźć informacji, czy w końcu w tym roku ukaże się długo przeze mnie oczekiwana nowa książka Olgi Tokarczuk. A jednak się ukaże, a więc do listy dodaję numer siedem:

7. "Księgi Jakubowe" Olga Tokarczuk. Olga Tokarczuk to moja ulubiona polska pisarka, dlatego na każdą jej książkę czekam z wielką ciekawością. W przypadku "Ksiąg" ciekawość była dwukrotnie podsycana - raz publikacją fragmentu książki w czasopiśmie (chyba to był dodatek literacki do Tygodnika Powszechnego), dwa przesuwaną od ubiegłego roku premierą. Od wydawcy: Jesienią w Wydawnictwie Literackim ukaże się długo oczekiwana, monumentalna powieść Księgi Jakubowe. Olga Tokarczuk akcję tej powieści osadziła w XVIII wieku na ziemi podolskiej, gdzie współistniały obok siebie kultury żydowska i chrześcijańska. Powstanie książki poprzedziły wnikliwe badania  i liczne podróże na tereny obecnej Ukrainy.
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie, premiera: 20 października


wtorek, 19 sierpnia 2014

Sońka


„Sońka” to książka niezwykła ­– poetycka i bolesna. Z początku dziwna, niepostrzeżenie hipnotyzuje i wciąga.

Opowiadała swoje zwyczajne życie z miejsca, gdzie ludzie za krótko żyli, bo wplątała ich w szprychy historia, a  ona zawsze jest przeciwko ludziom. Historia jest zawsze przeciwko ludziom, a najbardziej – kobietom.” (s. 160)

Opowieść zaczyna się od tego, że pewnego dnia gdzieś na krańcach Podlasia młodemu, modnemu reżyserowi teatralnemu z Warszawy psuje się samochód. Szukając pomocy trafia na Sońkę – starą kobietę, która od dawna na coś lub na kogoś czeka. Może właśnie na niego? Może to właśnie jemu opowie swoją historię, by móc wreszcie spokojnie umrzeć? Historia Sońki jest długa i trudna. W 1941 roku jako młoda dziewczyna zakochała się w niemieckim żołnierzu. To była miłość baśniowa, jak grom z jasnego nieba, niewypowiedziana, oparta tylko na spojrzeniu w oczy, pocałunkach i dotyku. A jednak tak silna, że jej żar tli się w Sońce do końca jej życia i tlił się (a wręcz płonął) nawet w najbardziej dramatycznych chwilach. Bo miłość Sońki do świetlistego Joachima stała się dla niej przekleństwem. Umierali wszyscy, którzy byli jej bliscy, a ona sama została napiętnowana i upokorzona za miłość do okupanta.

Na takiej kanwie można by zbudować zarówno dramat wojenny, jak i ckliwy romans, ale „Sońka” nie jest ani jednym ani drugim. Jest to historia bez patosu, bez melodramatu, choć przecież buzująca od emocji i głęboko poruszająca. Ma w tym wielki udział magnetyzujący język tej opowieści, który łączy w sobie niezwykłą poetyckość z prostym językiem wsi i wplecionymi w niego zwrotami białoruskimi.

Poetycka, choć do bólu prawdziwa; ascetyczna, choć pełna emocji; niepozorna, choć zapadająca na długo w pamięć. Naprawdę mocna książka i świetna proza.

PS. I jeszcze perełka dla miłośników kotów: kot Sońki nazywa się Jozik Pasterz Myszy.

Tytuł: Sońka
Autor: Ignacy Karpowicz
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Rok wydania: 2014

Liczba stron: 208

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Słuch absolutny

Pierwszy raz z profesorem Szczeklikiem zetknęłam się podczas lektury jego książki „Nieśmiertelność.Prometejski sen medycyny”. Byłam oczarowana wiedzą i erudycją profesora. Sięgnęłam po „Słuch absolutny”, żeby bliżej poznać tego wybitnego człowieka. Andrzej Szczeklik to lekarz-legenda, nadzwyczaj biegły w swej dziedzinie i jednocześnie niezwykle oczytany i obeznany z szeroko rozumianą kulturą. Po prostu uosobienie człowieka renesansu.

Ta książka to zapis rozmowy, jaką z Andrzejem Szczeklikiem przeprowadził Jerzy Illg, szef wydawnictwa Znak, a prywatnie bliski znajomy profesora.  Illg pyta o dom rodzinny, o jego zainteresowania, lata szkolne i uniwersyteckie, karierę. Profesor opowiada obszernie i zajmująco, choć wyraźnie unika zbytniego uzewnętrzniania się i chętniej niż o sobie opowiada o innych albo o wydarzeniach.

Myślę, że ta książka jest dobrym zwieńczeniem dla osób, które przeczytały już wszystko, co Andrzej Szczeklik napisał sam, albo które znały go i chciałby poznać jeszcze bliżej. Dla mnie natomiast ten wybór okazał się pewnym rozczarowaniem, ponieważ za mało było tu tej zachwycającej wiedzy, pasji i erudycji, więcej natomiast po prostu wspomnień.  Przy czym muszę oddać to, że są to wspomnienia naprawdę niezwykłe. Barwne, pouczające, okraszone anegdotami, a przede wszystkim pokazujące, jakimi wartościami należy się w życiu kierować. Szlachetność, odwaga, konsekwencja, wytrwałość – to wszystko brzmi dzisiaj patetycznie, a jednak to są wartości, które prowadzą do prawdziwego sukcesu, którego nieodłącznym elementem jest szacunek zarówno innych ludzi, jak i samego siebie.

Tytuł: Słuch absolutny. Andrzej Szczeklik w rozmowie z Jerzym Illgiem.
Autor: Jerzy Illg/Andrzej Szczeklik
Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2014

Liczba stron: 240

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Kącik Malucha: Kubuś idzie do przedszkola

Mój syn idzie niedługo do przedszkola.  To trudne dla wszystkich wydarzenie akurat u nas jest trochę zniwelowane, bo mamy już za sobą udane doświadczenie żłobkowe. Do tego synek wykazuje bardzo pozytywne nastawienie wobec nowej placówki.  Zdecydowałam wiec, że raczej nie będą nam potrzebne książki pomagające dziecku odnaleźć się w nowej sytuacji.  Na wszelki jednak wypadek pożyczyłam z biblioteki jedną taką książkę.  I wiecie co? Bardzo dobrze, że to  zrobiłam.

Książka "Kubuś idzie do przedszkola" Moniki Rinaldini i Vilmy Costetti - w przeciwieństwie do większości tego rodzaju książek - nie opowiada, co dzieci robią w przedszkolu i jakie to wszystko jest fajne. To przede wszystkim książka o emocjach, jakie towarzyszą maluchowi w tym czasie.  Kubuś idąc do przedszkola czuje się trochę wesoły (bo będzie dużo zabawek), a trochę smutny (bo nie będzie z nim mamy ani taty). Kubuś nie rozumie,  dlaczego nie może po prostu bawić się w domu i boi się,  że mama nie będzie umiała go potem w tym przedszkolu znaleźć.  Na szczęście mądra pani wychowawczyni pomaga Kubusiowi uporać się z emocjami.  Dziecko czytając dowiaduje się, że odczuwanie negatywnych emocji nie jest niczym złym i każdy (nawet chłopiec!) ma prawo się bać i płakać.

Widząc, z jaką uwagą mój synek śledzi tę lekturę,  rozumiem,  że odnajduje on w tej książce swoje emocje.  Uważam,  że to bardzo cenne i pozwalające budować lepszą więź opartą na  zrozumieniu tego, co się czuje. 

Gorąco polecam wszystkim debiutującym przedszkolakom, nawet tym pozornie dobrze przygotowanym. 


Z tej samej serii są jeszcze dwa tytuły: "Kubuś będzie miał braciszka" i "Kubuś ma siostrzyczkę". W razie potrzeby, biorę w ciemno! Wszystkie książki zostały zainspirowane ideą Porozumienia bez Przemocy Marshalla Rosenberga.



Tytuł: Kubuś idzie do przedszkola
Tłumacz: Ksenia Zawanowska
Wydawnictwo: Czarna Owieczka
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 56
Twarda oprawa, kredowy papier
Sugerowany wiek: 3+

niedziela, 10 sierpnia 2014

Rachel Cusk i Agnieszka Graff o macierzyństwie ("Praca na całe życie" i "Matka feministka")

 Wszystkie książki o doświadczeniu macierzyństwa są literaturą bardzo szczególną, bo dotykającą intymnej sfery kobiety i jej indywidualnego doświadczenia. Zazwyczaj książki takie są uznawane za kontrowersyjne, bo to, czego doświadcza jedna matka, może być zupełnie różne od tego, co odczuwa inna. Do tego dochodzi jeszcze wciąż dobrze trzymający się mit matki Polki, dla której dziecko i dbanie o rodzinę są sensem istnienia.  Na szczęście jak grzyby po deszczu pojawiają się książki, które może nie tyle obalają stereotypy, co dają ujście innym doświadczeniom i emocjom. Wystarczy wspomnieć „Macierzyństwo non-fiction”Joanny Woźniczko-Czeczott.

W ten sam nurt wpisuje się kanadyjska pisarka Rachel Cusk ze swoją książką „Praca na całe życie. O początkach macierzyństwa”. Jest to książka przede wszystkim bardzo szczera i osobista. Właściwie bolesna nawet. Mamy więc kobietę, która staje się matką. Wróć. Mamy kobietę, która rodzi dziecko, ale nie wie jeszcze, czy umie stać się matką. I co to właściwie miałoby znaczyć i nieść za sobą. Pierwsze miesiące tej nowej sytuacji to dla niej trudne i mozolne przecieranie szlaku, docieranie się nie tylko z córeczką, ale i z nową sobą. Przyznam, że patrząc na temat osobiście, nie odnajduję się w tej książce. Choć daleka jestem od promowania lukrowanego obrazu macierzyństwa, jakoś szczęśliwie udało mi się w nowej roli szybko znaleźć siebie i satysfakcję. Tu natomiast swoją historię opowiada kobieta, która z przyjęciem tej nowej roli miała pewien kłopot. Może nie czuła się dojrzała do macierzyństwa? Może wcale nie planowała tego dziecka?  A może to ja po prostu nigdy nie zastanawiałam się szczególnie nad swoimi rolami w życiu ani nad kwestią własnej wolności? Myślę, że i tak warto polecić tę książkę każdej „początkującej matce”. Bo choć ja osobiście miałam inne doświadczenie, znam parę osób, którym może byłoby trochę łatwiej po przeczytaniu tej książki.

Pozostając w tym samym temacie wspomnę o jeszcze jednej książce – „Matka feministka” Agnieszki Graff. O ile jednak dotychczas czytane przeze mnie książki skupiały się na samym doświadczeniu bycia matką (obie wspomniane wyżej i jeszcze „Czarne mleko” ElifSafak), o tyle Agnieszka Graff skupia się na doświadczaniu roli matki w społeczeństwie. Skupia się na tym, że w polskim społeczeństwie (rozumianym łącznie z polityką) kobieta-matka ma właściwie tylko dwa możliwe miejsca do wyboru: albo miejsce po stronie feministek, czyli szybki powrót do pracy z oddaniem dziecka do żłobka i godzenie wszystkiego z pełnym profesjonalizmu uśmiechem jak jakaś supermenka (taka jak na okładce), albo bardziej konserwatywne oddanie się całkowicie rodzinie z porzuceniem kariery zawodowej. Układ ten funkcjonuje i wydaje się, że nikt nie widzi w tym problemu. Nikt poza samymi matkami. Bo może jednak dałoby się wzorem niektórych innych państwa wprowadzić rozwiązania umożliwiające rodzinom (nie matkom) sprawniejsze godzenie wszystkich ról, większe uczestnictwo ojców w wychowywaniu dzieci, lepszą i bardziej elastyczną opiekę instytucjonalną? Może i by się dało, ale nikt nie ma w tym interesu. O tym, że tak jest, dlaczego tak jest, i jak to można zmienić (czy w ogóle można) pisze właśnie Agnieszka Graff. A w bonusie kilka celnych felietonów, które Agnieszka Graff publikowała przez pewien czas w czasopiśmie „Dziecko”.

Polecam obie (a nawet „obie cztery”) książki, zwłaszcza do lektury przy piaskownicy . J

Tytuł: Praca na całe życie. O początkach macierzyństwa.
Autorka: Rachel Cusk
Tłumaczyła: Agnieszka Pokojska
Wydawnictwo: Czarne
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 216

Tytuł: Matka feministka
Autorka: Agnieszka Graff
Wydawnictwo: Wydawnictwo Krytyki Politycznej
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 256


piątek, 8 sierpnia 2014

Niewidzialna korona


 Pophistoria, czyli historia podana w sposób przystępny i atrakcyjny dla każdego laika to specjalność Elżbiety Cherezińskiej. Z każdą kolejną książką dowodzi tego jeszcze bardziej. Po „Koronie śniegu i krwi” byłam pewna, że to jej najlepsza książka. Ale potem pojawiła się silna konkurencja w postaci „Legionu” z jego filmową wręcz akcją osadzoną w czasach II wojny światowej. Teraz jednak moje czytelnicze serce jest znów przy Piastach za sprawą porywającej „Niewidzialnej korony”.

Autorka podejmuje wątek tam, gdzie kończy się „Korona śniegu i krwi”, czyli po zamordowaniu króla Przemysła. Ledwo odrodzone  i od razu „osierocone” Królestwo Polskie znów staje się łakomym kąskiem zarówno dla sąsiadów (margrabiów brandenburskich z demoniczną Mechtyldą Askańską na czele i czeskich Przemyślidów z lubieżnym i okrutnym Wacławem II), jak i dla książąt dzielnicowych. Panowie Starszej Polski wraz z arcybiskupem Świnką – choć po trudnych dyskusjach i niejednogłośnie - na tron przywołują księcia kujawskiego Władysława (Łokietka). Niestety wobec braku poparcia najmożniejszych rodów, a także z powodu własnej impulsywności  Władysław ponosi klęskę za klęską, doprowadzając siebie do opuszczenia kraju, a królestwo do oddania się w lenno Przemyślidom. Nie brzmi zbyt ciekawie? Bo właśnie w tym tkwi siła książki, że nie jest ona podręcznikiem historii, ale barwną opowieścią zaludnioną ekspresyjnymi bohaterami, których kochamy kochać i nienawidzić. Do tej pierwszej grupy na pewno zalicza się królewna Rikissa – śliczna, odważna, sprawiedliwa i pełna wielkiej mądrości życiowej (chyba w genach ją dostała, bo trochę za mała na własne doświadczenie) – i jej dwoje obrońców: odważny Michał Zaremba i uczuciowa Kalina. Ulubieniec z poprzedniej części, Jakub Świnka, jako arcybiskup znacznie spoważniał, ale ma godne następczynie w postaci wrocławskich klarysek. Zakon ten nazywany „zakonem dla księżniczek” gromadzi w swoich murach dziewczęta i kobiety z możnych rodów, którym nie udało się odpowiednio wyjść za mąż. A ponieważ wszystkie są ze sobą jakoś skoligacone, zakon kipi od plotek i ploteczek: od polityki po tajemnice alkowy. Do bohaterów budzących powszechną antypatię czytelników, oprócz wspomnianej Mechtyldy i Wacława, można dodać chciwego i rozpustnego biskupa krakowskiego Jana Muskatę albo okrutniejszego jeszcze od Mechtyldy margrabię brandenburskiego Waldemara. Te wyraziste postaci rozmawiają ze sobą językiem bardzo współczesnym (jak na mój gust, chwilami zbyt współczesnym), dzięki czemu dialogi są wartkie i dowcipne.   

Gdyby ktoś chciał się czepiać, to może powiedzieć, że bohaterzy zbyt czarno-biali, że język zbyt współczesny, że sytuacje czasem przerysowane, że fakty naciągnięte. To wszystko prawda, ale gdy się czyta, to w ogóle się nie zwraca na to uwagi, bo ta książka porywa jak mało która.

I cokolwiek by nie mówić, należy autorce oddać to, że potrafi przybliżyć Polakom naszą własną historię. Dzięki świetnym pisarkom (Mantell, Gregory) i świetnym serialom („Dynastia Tudorów”) dobrze poznaliśmy bohaterów historii Anglii. Ze szkoły pamiętamy jeszcze Dumasa i Hugo, a dzięki nim kawałek historii Francji. A Polska? No dobrze, zawsze mieliśmy Sienkiewicza, ale to trochę mało, w dodatku już zbyt mocno przesiąknięte indoktrynacją szkolną. A teraz pojawia się Elżbieta Cherezińska ze swą niezwykłą umiejętnością nadawania życia pomnikom i suchym faktom.

Naprawdę bez względu na to, czy lubiliście w szkole historię, czy był to dla was najbardziej znienawidzony przedmiot, dajcie szansę tej książce! Nie zawiedziecie się!

PS. Choć „Niewidzialna korona” stanowi kontynuację „Korony śniegu i krwi” można bez obaw czytać jako odrębną powieść, bo w tekście pojawia się wiele wyjaśnień dotyczących wydarzeń z pierwszej książki. Ale… skoro można mieć dwa razy dłuższą przyjemność z lektury świetnych książek, to czemu z niej rezygnować?

Tytuł: Niewidzialna korona
Autor: Elżbieta Cherezińska
Wydawnictwo: Zysk
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 768