Chyba jak
każdy czytacz lubię sobie wejść czasem do księgarni tak po prostu, nawet jeśli
nie mam zamiaru niczego kupować; wyłącznie dla czystej przyjemności obcowania z
książkami. Mam kilka takich księgarni. Pachnie w nich książkami, a wybór jest
na tyle szeroki, że zawsze znajdę coś inspirującego, czego nie znałam. Jednak
faktem jest, że większość swoich książkowych zakupów robię gdzie indziej. Jak
dla każdego, liczy się dla mnie cena, tym bardziej, że sporo wydaję na książki.
Mimo to popieram projekt ustawy o jednolitej cenie książki. Dlaczego? Mówiąc w
skrócie: bo argumenty „za” mnie przekonują, zaś związane z ustawą uciążliwości
są niewielkie i ograniczone w czasie.
Zanim
rozwinę tę myśl, pokrótce o samym projekcie: Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego przyjęło projekt ustawy,
która „zamraża” cenę nowych tytułów na rynku na 12 miesięcy. I nikt - żaden księgarz,
sieć księgarni czy innych sklepów, dyskonty itp. - nie będzie mógł sprzedawać nowości
w tym okresie po niższej cenie. Ustawa przewiduje parę wyjątków w tym m.in. 15%
obniżki na zakupy na targach książki, 15% obniżki na podręczniki kupowane przez
stowarzyszenie rodziców oraz 20% obniżki w wypadku instytucji kultury.
Pomysł ten krążył po branży już od dawna, a i wiele krajów z powodzeniem go stosuje
(https://en.wikipedia.org/wiki/Fixed_book_price_agreement)
.
Zasadniczym
argumentem przytaczanym za przyjęciem takiej ustawy jest chęć ochrony różnorodności
rynku księgarskiego (a w dłuższej perspektywie również rynku wydawniczego) poprzez
wyrównanie szans pomiędzy wielkimi
sieciami (stacjonarnymi i online) a niezależnymi księgarniami. Przytoczę
ciekawy cytat z Wikipedii: „Gęsta sieć
niezależnych księgarni o szerokiej, ambitnej ofercie książek jest uważana
podstawowy warunek dla rozwijania i podtrzymywania postaw czytelniczych w
społeczeństwie [3]. W badaniach polskiego rynku książki księgarnie są miejscem,
w którym najczęściej przegląda się i czyta fragmenty książek (mniej niż 10%
wskazań dotyczyło stron internetowych) [4], a fizyczny
kontakt z książką w księgarni w największym stopniu przekłada się na chęć jej
zakupienia i przeczytania.” (źródło) Poza tym jeśli wydawnictwa nie będą musiałby obniżać cen
na nowości, będą mogły rozwijać też segmenty bardziej niszowe oferując tym
samym więcej ciekawych tytułów.
Argumenty przeciw są dwa: ingerencja w wolny rynek i wzrost
cen. Co do wolnego rynku, mnie przekonuje założenie, że książka to nie jest zwykły
towar. Książka to jest dzieło, utwór, dobro kultury i jako takie nie powinna w
100% podlegać prawom wolnego rynku. Gdyby tak musiało być, to wkrótce nie
miałabym co czytać, bo patrząc na listy bestsellerów empiku nie znajduję tam
dla siebie inspirujących lektur. Obrazowo ujmuje to Małgorzata Staniewicz ze
Związku Małych Oficyn Wydawniczych z Ambicjami w rozmowie na portalu „Na
ekranie”: „Nasi decydenci kultury od lat
łamią sobie głowę, dlaczego tak gwałtownie spada w Polsce czytelnictwo, a
prawda jest taka, że dostęp do dobrej książki jest u nas z roku na rok coraz
trudniejszy. Mamy do czynienia z kompletną deregulacją rynku. To trochę tak,
jakby popularny portal kulturalny udostępniał czytelnikom w cenie promocyjnej
tylko materiały łatwe i przyjemne, za teksty poważniejsze żądałby dodatkowych
opłat albo nie udostępniałby ich wcale, a twórcy portalu ciągle by się dziwili,
że ilość odwiedzin portalu maleje z tygodnia na tydzień”(źródło).
Co do wzrostu cen i związanego z tym argumentu, że ludzie już
w ogóle przestaną czytać – uważam te obawy za przesadzone. Kto czyta, ten
będzie czytał nadal (jeśli już nawet brak promocji na nowości miałby mnie
zniechęcić do ich czytania, to przecież chyba nie czytamy wyłącznie nowości,
prawda?) , a kto nie czyta, tego i 30% rabatu też nie skusi. Poza tym nie
wpadajmy w panikę, tu chodzi tylko o określoną część oferty wydawniczej, a nie
o wszystkie książki (tylko nowości), i nie na zawsze tylko na 12 miesięcy.
Biorąc pod uwagę długofalowe korzyści, jakie ta ustawa może przynieść, można
się poświęcić.
A już tak zupełnie na marginesie, i zupełnie subiektywnie
dodam, że chyba mi jako czytelnikowi dobrze zrobi taka karencja w przypadku
nowości; zamiast rzucać się zachłannie na nowe tytuły będzie można spokojnie
poczekać, aż się uleżą, zbiorą odpowiednie recenzje i potwierdzą (lub nie)
swoją wartość.
Keep calm and read books!