Natknęłam się niedawno na
brytyjską listę polskich książek, które należy przeczytać. „Morfiny” na niej co
prawda nie było, ale były takie tytuły jak „Dom dzienny, dom nocny”, „Lubiewo”
czy „Biała gorączka” (cała lista tutaj) co potwierdza, że najlepiej wychodzi
nam pisanie reportaży i literatury nieoczywistej, wymagającej i, co może
zaskakiwać na takiej zagranicznej liście, dość mocno osadzonych w polskich
realiach. Te wszystkie cechy znajdziemy też właśnie w powieści Szczepana
Twardocha „Morfina” (nagrodzonej Paszportem Polityki i nominowanej w tym roku
do Nike).
Gdyby chcieć jednym słowem
określić, o czym jest ta książka, to słowem tym byłaby „tożsamość”. Główny
bohater, Konstanty Willeman to z urodzenia Niemiec, z wychowania Polak, a z
przekonania bon-vivant, dziwkarz i narkoman. O ile w obecnych czasach taka
mieszanka to nic nadzwyczajnego, o tyle we wrześniu 1939 roku stawała się
cokolwiek problematyczna. Kiedy poznajemy Konstantego ma trzydzieści lat, żonę
Polkę (z porządnej poznańskiej rodziny o endeckich tradycjach) i synka. Rodzina
jednak nie jest dla niego priorytetem, chyba raczej bardziej „przepustką” do normalnego
życia po bożemu, takiego żeby nikt nie niczego mógł mu zarzucić. Pomimo
okupacji Konstantego najbardziej zajmuje szukanie możliwości zdobycia
buteleczki morfiny i zażycia jej u swojej ulubionej prostytutki Salome. Choć
jest oficerem wojska polskiego i nawet brał udział w kampanii wrześniowej,
polityka i wojna nie są sprawami, którego by go bezpośrednio dotyczyły lub
interesowały. Do czasu aż pozna Stefana Witkowskiego – organizatora siatki
konspiracyjnej. Witkowski składa Konstantemu ofertę nie do odrzucenia, która
oprócz wszelkich niebezpieczeństw związanych z konspiracją, będzie wymagała od
niego czegoś znacznie trudniejszego: określenia swojej tożsamości w stosunku do
Polski, Rzeszy, rodziny, przyjaciół.
Choć brzmi to wszystko bardzo
poważnie, książka nie jest podniosła i patetyczna. Wręcz przeciwnie – jest
szalona, wręcz groteskowa chwilami. Z jednej strony akcja biegnie do przodu,
chcę się dowiedzieć, co będzie dalej, co zrobi Konstanty; ale autor mi tego
wcale nie ułatwia, wprowadzając niezliczone dygresje, przypominające nawet
strumień świadomości. Czytelnik musi więc powstrzymać chęć przeskoczenia tych
dygresji w poszukiwaniu rozwoju akcji, bo niezaprzeczalnym walorem książki jest
bujny język autora. Bardzo plastyczny i jednocześnie zupełnie bezstronny w
takim sensie, że z jednakową dbałością o szczegół (nie unikając elementów
wulgarnych) opisuje miasto czy piękne ciało kobiety, jak i brutalne zabójstwo
czy pornograficzne wręcz rysunki. Język służy również do tworzenia w książce
tego samego efektu, który widzimy na okładce – powielania: słów, fraz, znaczeń.
To powoduje, że czytając sami czujemy się trochę jak w transie, jakbyśmy sami
siedzieli w odurzonej narkotykiem głowie Konstantego, podążając za jego
rozbieganymi myślami.
O różnych aspektach tej książki
(o życiu we wczesnowojennej Warszawie, o zdominowaniu Kostka przez kobiety, o
meandrach jego tożsamości, o postawach wobec wojny i okupacji) można toczyć
szerokie dyskusje, ale wymagałoby to ujawnienia całej treści. Na tym więc
zakończę.
A książkę bardzo polecam, choć
może nie jest to lekka i łatwa lektura na wakacje (ale czyta się zaskakująco
szybko).
Tytuł: Morfina
Autor: Szczepan Twardoch
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 583
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz