Ból zaspokojony. Bardzo chciałam przeczytać tę książkę, odkąd
zobaczyłam tę piękną okładkę w zapowiedziach i nawet niezbyt przychylne recenzje
mnie od tego nie odwiodły (choć ostudziły zapał na tyle, że książkę
wypożyczyłam, a nie kupiłam).
Książka opowiada o życiu Elżbiety Katarzyny Heweliusz, żony
znanego XVII-wiecznego astronoma Jana Heweliusza. Jak się dowiadujemy, Elżbieta
wykazywała niezwykły jak na kobietę tamtych czasów pęd do wiedzy, i czynnie
uczestniczyła w pracach w mężowskim obserwatorium, biorąc udział w dyskusjach,
a po śmierci Jana nadzorowała wydanie jego ostatniego dzieła. Temat książki
jest więc bardzo ciekawy, a jeśli dodać do tego tło, jakim jest XVII-wieczny
Gdańsk, mogłoby być naprawdę bardzo ciekawie. Ale nie jest. Bo niestety nie
jest to książka historyczna, ani nawet zbeletryzowana biografia – to romans w
historycznej szacie. Blisko połowę książki zajmuje historia Elżbiety sprzed
małżeństwa z Heweliuszem. Elżbieta, która na początku historii jest szesnastoletnią
dziewczyną, poznaje przypadkiem syna gdańskiego notabla, w którym od pierwszego
wejrzenia zakochuje się z wzajemnością. Jednak plany młodych spełzają na
niczym, a ojciec Elżbiety, w celu ratowania jej honoru (nadwerężonego
plotkami), postanawia wydać ją za mąż za kilkadziesiąt lat od niej starszego
Jana Heweliusza. Jak można przypuszczać Elżbieta nie jest tym rozwiązaniem
zachwycona, ale oczywiście godzi się z ojcowską wolą. Zaczyna się więc druga
część historii, a więc małżeńskie życie Heweliuszów, którzy czas spędzają
pracując w obserwatorium, budując rodzinę i przyjmując u siebie znamienitych
gości.
Trudno czyta się książki, w których czytelnik nie ma się z
kim utożsamić. A tak właśnie było w tym przypadku. Elżbieta jest postacią nie
budzącą sympatii, irytującą i egoistyczną – może tak właśnie miało być, bo
służba w domu Heweliusza też ją jako taką postrzegała. Nawet jeśli taka była
naprawdę, to postaci literackiej przydałoby się dodać jakieś cechy, które
zbliżałyby ją do czytelnika. Mnie, jako czytelnikowi, Elżbieta stała się
bliższa tylko na chwilę, kiedy urodziła dziecko. Poza tym najbardziej wyraźną
jej cechą było ukierunkowanie na zaspokojenie swoich ambicji, o innych jej
uczuciach czy motywacjach wiadomo niewiele. Nawet gdy dopuściła się zdrady
małżeńskiej, nie wiemy, jak to na nią wpłynęło, czy miała jakieś wyrzuty
sumienia – ot, tak się jej zdarzyło po drodze. Bardzo mi brakowało głębszych przeżyć
i po prostu bardziej pełnowymiarowych postaci.
Nie podobał mi się rytm powieści – czasem akcja snuła
się wolno, pełna dodatkowych dygresji i przydługich opisów lub dialogów, za
chwilę nagle przeskakiwała kilka lat do przodu. Trochę się przez to gubiłam.
Dziwił mnie też trochę język książki, niby stylizowany na
staropolską mowę, ale właściwie nie wiadomo, do kogo kierowaną. Narratorką jest
sama Elżbieta, więc przemawia w czasach, w których sama jeszcze żyła, tymczasem
podsumowuje niektóre zdarzenia słowami w rodzaju „Tak, tak my, kobiety miałyśmy
w tych czasach ciężko” [przytaczam z pamięci] – jakby z punktu widzenia osoby,
która już wie, że potem było lepiej. I samo to „Tak, tak…” pojawiające się
niemal na każdej stronie książki szybko staje się niebywale irytujące.
Największym plusem książki jest tło, czyli XVII-wieczny
Gdańsk. Choć nie są to tak przemawiające do wyobraźni opisy jak np. u Hilary
Mantell, to jednak można dać się ponieść wyobraźni i „spędzić” trochę czasu w
pełnym starannie zdobionych przyrządów obserwatorium, na zatłoczonym gdańskim
targu czy w bogatych wnętrzach mieszczańskich kamienic.
Jeśli ktoś szuka po prostu czytadła o zabarwieniu
historycznym, to może spróbować. Ale na własną odpowiedzialność.
Tytuł: Żona astronoma. Historia Elżbiety Katarzyny Heweliusz
Autor: Kornelia Stepan
Wydawnictwo: Bukowy Las
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 448
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz