poniedziałek, 13 marca 2017

Dlaczego popieram projekt ustawy o jednolitej cenie książki


Chyba jak każdy czytacz lubię sobie wejść czasem do księgarni tak po prostu, nawet jeśli nie mam zamiaru niczego kupować; wyłącznie dla czystej przyjemności obcowania z książkami. Mam kilka takich księgarni. Pachnie w nich książkami, a wybór jest na tyle szeroki, że zawsze znajdę coś inspirującego, czego nie znałam. Jednak faktem jest, że większość swoich książkowych zakupów robię gdzie indziej. Jak dla każdego, liczy się dla mnie cena, tym bardziej, że sporo wydaję na książki. Mimo to popieram projekt ustawy o jednolitej cenie książki. Dlaczego? Mówiąc w skrócie: bo argumenty „za” mnie przekonują, zaś związane z ustawą uciążliwości są niewielkie i ograniczone w czasie.

Zanim rozwinę tę myśl, pokrótce o samym projekcie: Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego przyjęło projekt ustawy, która „zamraża” cenę nowych tytułów na rynku na 12 miesięcy. I nikt - żaden księgarz, sieć księgarni czy innych sklepów, dyskonty itp. - nie będzie mógł sprzedawać nowości w tym okresie po niższej cenie. Ustawa przewiduje parę wyjątków w tym m.in. 15% obniżki na zakupy na targach książki, 15% obniżki na podręczniki kupowane przez stowarzyszenie rodziców oraz 20% obniżki w wypadku instytucji kultury. Pomysł ten krążył po branży już od dawna, a i wiele krajów z powodzeniem go stosuje (https://en.wikipedia.org/wiki/Fixed_book_price_agreement) .

Zasadniczym argumentem przytaczanym za przyjęciem takiej ustawy jest chęć ochrony różnorodności rynku księgarskiego (a w dłuższej perspektywie również rynku wydawniczego) poprzez wyrównanie szans pomiędzy wielkimi sieciami (stacjonarnymi i online) a niezależnymi księgarniami. Przytoczę ciekawy cytat z Wikipedii: „Gęsta sieć niezależnych księgarni o szerokiej, ambitnej ofercie książek jest uważana podstawowy warunek dla rozwijania i podtrzymywania postaw czytelniczych w społeczeństwie [3]. W badaniach polskiego rynku książki księgarnie są miejscem, w którym najczęściej przegląda się i czyta fragmenty książek (mniej niż 10% wskazań dotyczyło stron internetowych) [4], a fizyczny kontakt z książką w księgarni w największym stopniu przekłada się na chęć jej zakupienia i przeczytania.” (źródło) Poza tym jeśli wydawnictwa nie będą musiałby obniżać cen na nowości, będą mogły rozwijać też segmenty bardziej niszowe oferując tym samym więcej ciekawych tytułów.

Argumenty przeciw są dwa: ingerencja w wolny rynek i wzrost cen. Co do wolnego rynku, mnie przekonuje założenie, że książka to nie jest zwykły towar. Książka to jest dzieło, utwór, dobro kultury i jako takie nie powinna w 100% podlegać prawom wolnego rynku. Gdyby tak musiało być, to wkrótce nie miałabym co czytać, bo patrząc na listy bestsellerów empiku nie znajduję tam dla siebie inspirujących lektur. Obrazowo ujmuje to Małgorzata Staniewicz ze Związku Małych Oficyn Wydawniczych z Ambicjami w rozmowie na portalu „Na ekranie”: „Nasi decydenci kultury od lat łamią sobie głowę, dlaczego tak gwałtownie spada w Polsce czytelnictwo, a prawda jest taka, że dostęp do dobrej książki jest u nas z roku na rok coraz trudniejszy. Mamy do czynienia z kompletną deregulacją rynku. To trochę tak, jakby popularny portal kulturalny udostępniał czytelnikom w cenie promocyjnej tylko materiały łatwe i przyjemne, za teksty poważniejsze żądałby dodatkowych opłat albo nie udostępniałby ich wcale, a twórcy portalu ciągle by się dziwili, że ilość odwiedzin portalu maleje z tygodnia na tydzień”(źródło). 

Co do wzrostu cen i związanego z tym argumentu, że ludzie już w ogóle przestaną czytać – uważam te obawy za przesadzone. Kto czyta, ten będzie czytał nadal (jeśli już nawet brak promocji na nowości miałby mnie zniechęcić do ich czytania, to przecież chyba nie czytamy wyłącznie nowości, prawda?) , a kto nie czyta, tego i 30% rabatu też nie skusi. Poza tym nie wpadajmy w panikę, tu chodzi tylko o określoną część oferty wydawniczej, a nie o wszystkie książki (tylko nowości), i nie na zawsze tylko na 12 miesięcy. Biorąc pod uwagę długofalowe korzyści, jakie ta ustawa może przynieść, można się poświęcić.

A już tak zupełnie na marginesie, i zupełnie subiektywnie dodam, że chyba mi jako czytelnikowi dobrze zrobi taka karencja w przypadku nowości; zamiast rzucać się zachłannie na nowe tytuły będzie można spokojnie poczekać, aż się uleżą, zbiorą odpowiednie recenzje i potwierdzą (lub nie) swoją wartość.

Keep calm  and read books!



3 komentarze:

  1. Jako wydawca się wypowiem. Na rynku są książki różnego typu poczynając od Potterów, które z racji popularności chce mieć w ofercie prawie każda księgarnia, jak i pozycje niszowe skierowane do dość wąskiego grona odbiorców. Dla przykładu nasze wydawnictwo wydaje komiks, głównie japoński (manga), który poza Empikami jest dystrybuowany głównie przez sieć specjalistycznych małych księgarni, głownie internetowych. Co spowoduje ustawa w naszym przypadku?

    1. Sklepy internetowe typu Bonito, Gildia itp, będą musiały podnieść ceny, co spowoduje duży spadek sprzedaży online (a to dla nas główni odbiorcy). W tej chwili nasz target to młodzież nie mająca często swoich dochodów i liczących każdy grosz kieszonkowego. Wielokrotnie spotykamy się z argumentami, że za 14zł komiks jeszcze kupią, ale za okładkowe 20zł to już zdecydowanie nie.

    2. Komiks z zdecydowanej większości sprzedaje się w formie prenumerat, a w Empikach jako periodyk. Inaczej mówiąc sprzedaż jest głównie 2-3 miesiące od premiery a później zamiera. Możliwość obniżenia ceny po roku w naszym przypadku niewiele zmienia.

    3. Sprzedaż w sklepach wielkopowierzchniowych (Empik) wzrośnie, ponieważ część klientów chcąc uniknąć ponoszenia opłat za przesyłkę przeniesie się do oflline.

    3. Dostępność naszych tytułów nie wzrośnie, ponieważ stacjonarne księgarnie nigdy nie były specjalnie zainteresowane komiksem i po wejściu ustawy w życie to się nie zmieni (bo niby dlaczego?).

    4. Sklepy wielkopowierzchniowe typu Empik nadal będą żądały od wydawców rabatów dochodzących do 60% ceny okładkowej (ustawa tego nie reguluje). Co gorsza wydawcy komiksu staną się zakładnikami takiego Empiku - zerwanie współpracy spowoduje upadek wydawnictwa.

    Podsumowując:
    - spadnie sprzedaż takich książek jak nasze (cena końcowa ma bardzo duże przełożenie na naszą klientelę),
    - jako wydawnictwo nie możemy obniżyć obecnych cen okładkowych, ponieważ odliczając koszty (licencje, produkcja, koszty zwrotów) na tytułach nie zarabiamy zbyt dużo - większość z ceny okładkowej zabiera pośrednik,
    - jako wydawca zagranicznej literatury mamy zapisane w licencji wymagane nakłady. Jeśli te nakłady spadną (przecież nie będziemy wydawać aby leżało na magazynie), japońscy wydawcy mogą nie chcieć kontynuować współpracy. Już w tej chwili zdarzają się tytuły, których nie możemy zlicencjonować, ponieważ wymagania co do nakładu japońskiego wydawcy przekraczają nasze możliwości sprzedażowe.

    Tak więc jedynym wygranym na ustawie jest Empik, który pozbędzie się części konkurencji oferujących niższe ceny. Stracą klienci i wydawnictwa.
    Rynek komiksu azjatyckiego, który w ostatnich 4-5 latach się dość dynamicznie w Polsce rozwijał, zostanie wkrótce "zaorany" - zostanie drastycznie zmniejszona ilość wydawanych tytułów.

    Ja za ustawą widzę lobby sklepów wielkopowierzchniowych, a nie chęć ratowania czytelnictwa w Polsce.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ładny jest ten cytat z Wiki na temat niezależnych księgarń i ich kulturotwórczego wpływu na społeczność, ale w żaden sposób nie dowodzi, że ustawa spowoduje zahamowanie spadku liczby takich placówek (co jest skutkiem m.in. rozwoju handlu internetowego), nie mówiąc już o wzroście. Twórcy projektu ustawy wrzucili do jej treści sporo pięknie brzmiących komunałów, ale mechanizmów ani analiz prognozowanych skutków nie podają, ograniczając się do podania przykładów państw, które wprowadziły podobne ustawy, kiedy o ehandlu nikomu się jeszcze nie śniło. O skutkach podobnej ustawy w Izraelu, gdzie rynek jest podobny (dwie duże sieci) i gdzie parę lat temu doszło do zapaści rynku książki niedługo po zmianie prawodawstwa, wolą nie wspominać...
    Ja poproszę konkrety - jak ustawa miałaby działać pozytywnie na rynek, skoro przeciętne życie książki na księgarskich półkach to kilka miesięcy, a cena będzie zamrożona na rok, wojny cenowe nie zostaną ukrócone, bo ustawa nawet nie muska tego problemu? Dlaczego wydawcy mieliby inwestować w inne wydawnictwa niż stuprocentowe hity, na przykład w książki debiutantów czy literackich eksperymentatorów? IMHO zyskają wyłącznie twórcy bestsellerów, duże wydawnictwa, a sieci i pośrednicy i tak sobie poradzą. Po kieszeni dostaną czytelnicy, małe oficyny i autorzy niszowi.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za komentarze. Nikt z nas nie jest jasnowidzem, by móc stwierdzić, czy sprawdzi się u nas scenariusz z Izraela czy może z innych państw. Mnie przekonują założenia, choć rzeczywiście biorąc pod uwagę kombinatorstwo i chciwość podmiotów rynkowych można obawiać się, że idealistyczne założenia niestety rozminą się z rzeczywistością. Czas pokaże. Póki co droga do implementacji tej ustawy jest wciąż daleka, a dobrze że wywiązała się szeroka debata na temat stanu czytelnictwa i rynku książki.

    OdpowiedzUsuń