piątek, 28 lutego 2014

Targi Książek dla Dzieci i Młodzieży

Właśnie wróciłam z poznańskich Targów Książki dla Dzieci i Młodzieży. Mimo, że targi te nie należą do dużych, to choć przeznaczyłam sobie określoną sumę w gotówce na zakupy, wydałam ją co do złotówki, a jeszcze bym coś chętnie dorzuciła…

Wśród wystawców duże i znane wydawnictwa cieszące się uznaniem małych czytelników (Zakamarki, Dwie Siostry, Nasza Księgarnia, Media Rodzina), jak również takie mniej znane (Mila, G&P). Jest stoisko poznańskiego Centrum Sztuki Dziecka, jest stoisko z poradnikami dla młodych rodziców. Jest nawet – to była dla mnie niespodzianka – stoisko wydawnictwa Czeskie Klimaty i Słowackie Klimaty, które mi akurat bardziej kojarzą się z książkami dla dorosłych (np. świetna książka „Zdarzyło się 1 września albo kiedy indziej”). Okazuje się, że oprócz książek dla dużych czytelników (która też jest do nabycia na stoisku) mają też ofertę dla dzieci, i jak można się spodziewać po „czeskich klimatach” znajdziemy tam na przykład Krecika!

Dla synka kupiłam 5 książek. Są to bardzo zróżnicowane propozycje, i dla rozrywki i do nauki.
Wierszyki łamiące języki – Małgorzata Strzałkowska (Media Rodzina). Jeden z kilku (chyba pięciu albo nawet sześciu) zbiorów łamańców językowych tej autorki. Ten jest chyba najprostszy, w tym sensie, że zawiera najkrótsze wierszyki – takie przeciętnie na 6-8 wersów. I dla maluszka, i dla rodzica jest to chyba najlepszy poziom do rozpoczęcia przygody logopedycznej. Książka jest wydana w bardzo wiosennej szacie graficznej z kolażowymi ilustracjami samej autorki.


Garbus – Małgorzata Gintowt, ilustr. Jakub Haremza (Mila). No cóż, gender genderem, ale ulubionymi zabawkami mojego syna pozostają samochody, a garbusy w szczególności, więc po prostu nie mogłam tej książeczki nie kupić. Sympatyczna i pełna kolorów opowieść z morałem o wyśmiewanym przez inne auta garbusie, który później zdobywa rajdowy puchar i pokazuje, że przede wszystkim liczy się wnętrze ;)


Psotny Franek – Agnieszka Frączek, ilustr. Joanna Rusinek (Egmont). Co prawda książeczka ta jest przeznaczona dla starszych dzieci, takich, które już uczą się samodzielnie czytać, ale ma tak piękne ilustracje, że kupiłam ją już teraz choćby do oglądania. W ogóle to bardzo ciekawy pomysł wydawnictwa Egmont, wprowadzenie linii książeczek do nauki czytania. Linia dzieli się na trzy poziomy (1. składam słowa; 2. składam zdania; 3. połykam strony), a na każdym z nich można znaleźć kilka ładnych książek znanych autorów i ilustratorów z odpowiednio dużymi literami dla małych czytelników.


Miasteczko Mamoko – Aleksandra i Daniel Mizielińscy (Dwie Siostry). Najpierw Mamoko pożyczyliśmy z biblioteki. Jednak, gdy jeszcze miesiąc po oddaniu, synek domagał się „zielonego Mamoko” (bo mamy też różowy), stało się jasne, że książkę trzeba będzie kupić. A targi z rabatem to najlepsza ku temu okazja. Samego Mamoko chyba już nie ma sensu zachwalać. Jeśli ktoś jeszcze jest nieprzekonany do tej serii (bo dziwaczne obrazki, bo smutne kolory), wypożyczcie na próbę z biblioteki.



Kolędy – ilustr. Jan Marcin Szancer (G&P). Piękny śpiewnik kolęd dla całej rodziny. W twardej oprawie z ilustracjami, które chyba każdy z nas pamięta z dzieciństwa. Do każdej kolędy są też nuty, a do książki dołączona jest płyta z nagraniami w wykonaniu Chóru Kameralnego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. To chyba był najkorzystniejszy zakup, bo cena okładkowa to 36,90 zł a na stoisku kosztowała 20 zł!

Fajne te Targi, chociaż na przykład w tym roku nie znalazłam ciekawego stoiska, które było rok temu – Akademii Rozwoju Wyobraźni Buka, która w swojej ofercie miała ciekawe słuchowiska na płytach.
Mam nadzieję, że poznańskie Targi Książki dla Dzieci i Młodzieży będą się rozwijały i z każdym rokiem wystawców będzie coraz więcej. 

piątek, 21 lutego 2014

Eli, Eli

Trochę  się bałam tej książki. Zewsząd dochodziły mnie opinie, że to najmocniejsza książka Tochmana, że „miadży”, że po jej lekturze nic już nie będzie takie samo (celowo trochę przesadzam). A ponieważ czytałam wcześniej reportaże Wojciecha Tochmana i rzeczywiście poruszały mnie do głębi, to z tych opinii wyciągnęłam dla siebie wniosek, że mogę nie udźwignąć tej lektury emocjonalnie. Był to jednak nietrafiony wniosek. Bardziej niż obiegowym opiniom i recenzjom, powinnam zaufać samemu autorowi i jego umiejętności przedstawiania zła i niesprawiedliwości świata w sposób obiektywny, bez grania na emocjach czytelników.

Książki „Eli, Eli” jest efektem wspólnej pracy reportera Wojciecha Tochmana i fotografa Grzegorza Wełnickiego. Jest więc reporterskim i fotograficznym spojrzeniem na „najgorsze miejsce na świecie”. Jeśli dotychczas Filipiny kojarzyły wam się głównie z rajskimi plażami , to ta lektura zrewiduje wasze poglądy. Dowiecie się, że w stolicy tego kraju – Manili – są slumsy, w których ludzie zamieszkują na cmentarnych grobowcach (zwyczajnie tam śpią, gotują i uprawiają seks), w których już 10-latki zarabiają na życie rodziny swoim ciałem, w których jednym zakładem dającym stałą i pewną pracę jest zakład pogrzebowy. Prostytucja, narkotyki, gangi, syf, śmierć. A wszystko to w sąsiedztwie Starbucksów, centrów handlowych, drogich hoteli i siedzib światowych korporacji. Chyba najbardziej poruszyło mnie właśnie zdjęcie przedstawiające „krajobraz”, na którego pierwszym planie widzimy zaniedbany cmentarz, który wygląda jak skrzyżowanie nekropolii z ogródkami działkowymi, a na drugim planie, właściwie tuż za murem – wysokie nowoczesne „szklane domy”. Uderzający kontrast.

W ogóle „Eli, Eli” to książka, w której zdjęcia nie są dodatkiem, lecz równoważną treścią. Schemat jest taki: najpierw zdjęcie, które zatrzymuje uwagę czytelnika, by za chwilę stać się punktem wyjścia do czyjejś historii albo do bardziej ogólnych przemyśleń reportera.

Odniosłam wrażenie, że z tej książki przebija bunt wobec bezradności i niesprawiedliwości. Czasami wydawało mi się, że reporter pisze nie tyle dla czytelników, ile dla samego siebie, by w ten sposób wyrzucić z siebie  tę frustrację i niezgodę przelewając ją po części na czytelnika. Otwiera nam oczy, epatuje cierpieniem, brzydotą, niesprawiedliwością, by wzbudzić w nas tę samą złość, tę samą niezgodę na taką rzeczywistość. By nie zostawić czytelników obojętnymi.

Bardzo cenię sobie takie książki. Czytając, chcę poznawać świat i ludzkość, dowiadywać się o nich jak najwięcej, zgłębiać; homo sum et nihil humani a me alienum puto. Nigdy nie interesowała mnie literatura fantastyczna czy romanse, bo nigdy nie interesował mnie świat wymyślony. Dlatego tak bardzo cenię sobie dobre reportaże, które wytrącają mnie z mojej bezpiecznej, komfortowej równowagi, by pokazać mi, jak naprawdę wygląda świat. I „Eli, Eli” właśnie do takich reportaży należy.

Tytuł: Eli, Eli
Autor: Wojciech Tochman
Fotografie: Grzegorz Wełnicki
Wydawnictwo: Czarne
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 136


środa, 19 lutego 2014

Nikiformy

Gdyby nie rekomendacja w programie „Xięgarnia”, pewnie nigdy nie natknęłabym się na tę książkę, a byłoby szkoda, bo jest to książka niezwykła i bardzo nietypowa. Stanowi zbiór niepowiązanych ze sobą tekstów użytkowych z życia codziennego lat 70. Czemu ma służyć taka pozornie bezładna zbieranina? Autor zbioru, Edward Redliński, w przedmowie przywołuje dla porównania przykład z dziedziny sztuk pięknych – Marcela Duchampa, który z przedmiotów codziennego użytku czynił dzieła sztuki, zmuszając odbiorców do zastanowienia się nad tym, czym właściwie jest sztuka i gdzie jej można szukać.

Podobnie jest w „Nikiformach”. Zamiast tekstu literackiego, mamy tu skargi, pisma, reklamacje, rekomendacje, jadłospisy, nekrologi, pamiętniki i grypsy więzienne – można powiedzieć „literaturę codzienną”, praktyczną, użytkową. Wśród autorów kobiety i mężczyźni, starzy i młodzi, z miasta i ze wsi, wykształceni i prości – pełne równouprawnienie; pisać każdy może, a papier jest cierpliwy. Tworzywo tej sztuki, czyli język urasta do pozycji głównego bohatera tego zbioru. Nienaturalny, nieporadny, powyginany i ponaciągany do tego, co autor danego tekstu uważa za właściwy i piękny styl.

Będziecie jednak w błędzie, jeśli sądzicie, że „Nikiformy” to zbiór tylko krotochwilny, wyśmiewający nieporadność językową piszących przedstawione teksty. Niektóre rzeczywiście wzbudzają uśmiech a nawet śmiech, który czasem jednak ustępuje miejsca zadumie.

Brak jakiegokolwiek komentarza za strony autora zmusza czytelnika do dokonania samodzielnej interpretacji i polegania wyłącznie na własnym odbiorze i odczuciach. Można by powiedzieć, że w takim szerokim sensie książka uczy podejścia do sztuki nowoczesnej, która też nie wyjaśnia niczego do końca i pozostawia szerokie pole do interpretacji. „Nikiformy” to literatura, którą określiłabym mianem pure non-fiction. Najczystsza literatura faktu, jaką można by sobie wyobrazić.

Ta lektura to naprawdę wyjątkowe przeżycia, zarówno pod względem języka, jak i treści. A jest jeszcze i trzeci aspekt – wizualny. Ja czytałam egzemplarz wydany na początku lat osiemdziesiątych, ale widziałam, że jest też wznowienie sprzed kilku lat. Jednak w tym wypadku gorąco polecam sięgnięcie po „staroć”, bo to wydanie po prostu dopełnia przesłania tej książki.




Tytuł: Nikiformy
Autor (red.): Edward Redliński
Wydawnictwo: Czytelnik
Rok wydania: 1982

Liczba stron: 324

poniedziałek, 17 lutego 2014

Żona tygrysa

Po ostatnim reportażu Barbary Demick („W oblężeniu”) chciałam zostać trochę dłużej na Bałkanach, dlatego sięgnęłam po „Żonę tygrysa” i postanowiłam dać jej drugą szansę. Dziwna sprawa z tą książką, bo gdzie nie spojrzeć same pełne zachwytu recenzje, a ja za pierwszym razem porzuciłam ją po kilkudziesięciu stronach, a i za drugim podejściem miałam na to znów ochotę. Chciałam się jednak przekonać, co takiego tkwi w tej książce, że tak się wszystkim podoba, więc czytałam dalej. I dobrze, bo po około 100 stronach w końcu lektura mnie porwała. Chociaż też nie bez reszty.

„Żona tygrysa” jest reklamowana jako pasjonująca, baśniowa saga rodzinna pełna bałkańskiego folkloru. Taki opis może rozbudzać apetyt, a jak wiadomo wygórowane oczekiwania najczęściej prowadzą do rozczarowania.

Narratorką tej powieści jest Natalia, młoda lekarka pochodząca z byłej Jugosławii (choć w książce nigdy nie pojawiają się ani nazwy państw, ani stolic ­– zamiast Belgradu jest Miasto , ani nazwiska postaci historycznych – zamiast Tito jest Marszałek). W drodze do jakiejś zapadłej wioski po drugiej stronie granicy, gdzie ma przeprowadzić program szczepień dla sierot, otrzymuje informację o śmierci swego ukochanego dziadka. Ta wiadomość staje się punktem wyjścia dla całej książki, czyniąc jej głównym bohaterem właśnie dziadka Natalii. Tak więc wielokrotnie cofamy się w czasie: nieraz do czasów studenckich Natalii albo do jej dzieciństwa, nieraz do młodości lub dzieciństwa jej dziadka, a czasem jeszcze dalej – łącznie chyba nawet o ponad wiek. Poznajemy przy tym historie dziwne, mroczne, zabawne, tajemnicze, czasem straszne lub nieprawdopodobne. Jak na przykład historia tygrysa, który uciekł ze zbombardowanego belgradzkiego zoo i tułał się po kraju, wreszcie znajdując sobie miejsce w pobliżu pewnej wioski (w której mieszkał jako mały chłopiec dziadek Natalii) budząc przerażenie wśród jej mieszkańców. Albo historia młodej głuchoniemej dziewczyny, maltretowanej przez męża, wyobcowanej z lokalnej społeczności za sprawą odmiennego wyznania, która okazuje się jedyną osobą potrafiącą „porozumieć się” z tygrysem. Nie trzeba dodawać, że nie przysporzy jej to popularności wśród mieszkańców wioski. Albo historia małego Luki, ukochanego syna swojej matki, który najpierw wbrew ojcu – agresywnemu rzeźnikowi – zostaje artystą muzykiem i znajduje romantyczną miłość, a potem jednak nie potrafi uciec przed przeznaczeniem i powtarza schemat zachowań ojca. No i wreszcie najbardziej przedziwna historia: historia Nie-śmiertelnika, czyli człowieka, który nie może umrzeć. Dziadek Natalii spotkał Nie-śmiertelnika kilka razy. Czy racjonalny adept zawodu lekarskiego, a potem szanowany lekarz może uwierzyć, że istnieje człowiek nieśmiertelny?

Wszystkie te historie przeplatają się między sobą i są ze sobą powiązane. Budują nie tylko historię dziadka Natalii, ale też historię tego kawałka świata: ogarniętego wyniszczającymi konfliktami, z jednej strony nowoczesnego, a z drugiej trzymającego się dawnych wierzeń i zabobonów. A może to wcale nie chodzi o konieczność wyboru, a o możliwość pogodzenia współczesności i dawności?

Moim zdaniem książka jest trochę nierówna: te fragmenty, które odnoszą się do dawniejszych czasów i zawierają w sobie elementy baśniowości, folkloru, a nawet magii, są świetne; wciągają, intrygują, zachwycają. Ale tym częściom, które dzieją się współcześnie, jakoś tego polotu brakuje.
Mimo to książka jest naprawdę dobra i stanowi pasjonującą lekturę, jeśli się nie ma wobec niej na starcie zbyt wygórowanych oczekiwań.

Notabene: autorka tej książki Téa Obreht wydała ją mając zaledwie 26 lat (a większą część tekstu napisała już cztery lata wcześniej). Warto zapamiętać to nazwisko!

Tytuł: Żona tygrysa
Autor: Téa Obreht
Tłumaczenie: Bogna Piotrowska, Małgorzata Rejmer
Wydawnictwo: Drzewo Babel
Rok wydania: 2011

Liczba stron: 336

wtorek, 4 lutego 2014

W oblężeniu. Życie pod ostrzałem na sarajewskiej ulicy

Jestem z takiego pokolenia, które w czasie gdy trwała wojna w byłej Jugosławii, biegało po podwórku bawiąc się w chowanego, a słowo Sarajewo było dla nas co najwyżej określeniem jakiejś totalnej biedy i wieśniactwa. No cóż, dzieci są okrutne, a też trudno było oczekiwać żeby z 10-latkiem ktoś poważnie rozmawiał o wojnie.  Dzisiaj odczuwam z tego powodu pewien kompleks, który próbuję zaleczyć czytając książki na ten temat. Pierwszy był reportaż Wojciecha Tochmana „Jakbyś kamień jadła”, który skupiał się na tragedii osób mieszkających w różnych częściach byłej Jugosławii, ale na prowincji. Tym razem wraz z amerykańską reporterką Barbarą Demick „spędzamy” czas wojny w oblężonej stolicy Bośni – Sarajewie.

Książka powstała na bazie reportaży prasowych, które w czasie trwania wojny, autorka pisała do swej macierzystej gazety „The Philadelphia Inquirer”. Ponieważ dla Amerykanów tocząca się gdzieś w niewielkim zakątku Europy lokalna wojna nie stanowiła „gorącego tematu”, wydawca wpadł na pomysł, by relacjonować przebieg wydarzeń z punktu widzenia mieszkańców jednej wybranej ulicy. By przyciągnąć uwagę czytelników przywiązując ich do konkretnych bohaterów. Wybór autorki padł na ulicę Longaviną i jej mieszkańców, którzy mogli służyć za przekrój społeczny całego Sarajewa; mieszkali tam bowiem zarówno muzułmańscy Bośniacy, jak i katoliccy Chorwaci i prawosławni Serbowie –w spokojnej koegzystencji, wspólnie obchodząc święta wszystkich wyznań i zakładając mieszane rodziny. Warto też wspomnieć, że mieszkali oni (do 1992 roku) w mieście zasobnym i rozwiniętym. Jugosławia była chyba najbogatszym spośród wszystkich państw bloku wschodniego, a Sarajewo było tętniącym życiem, kosmopolitycznym dużym miastem (przecież nawet gospodarzem Zimowych Igrzysk Olimpijskich w 1984 roku). Żyli tak, jak my żyjemy teraz: w dostatku, bezpieczeństwie, nie zastanawiając się nad tym, skąd wziąć prąd czy wodę. Wybuch wojny i idące za tym oblężenie miasta postawiło ich życie do góry nogami. Nagle ci wszyscy zwyczajni ludzie zostają postawieni w sytuacji ekstremalnego zagrożenia życia, przenoszą się ze swoich zadbanych i dobrze wyposażonych mieszkań do piwnic i schronów, gdzie bez prądu, gazu i bieżącej wody, spędzają czas w obawie przed ostrzałem. Tym, co najbardziej uderzyło mnie podczas lektury „W oblężeniu”, była łatwość wyobrażenia sobie siebie i swoich bliskich w podobnej sytuacji. Wśród całej gamy bohaterów łatwo znaleźć sobie kogoś do szczególnego zidentyfikowania się (dla mnie była to rodzina Kaljancow, młode małżeństwo z dwójką małych dzieci), a pozostałych szybko zaczynamy traktować jak własnych sąsiadów. Dzięki temu „W oblężeniu” wciąga bez reszty, trzyma w napięciu i każe szybko przewracać kartki.

Książka jest świetnie skonstruowana, każdy rozdział pokazuje inny aspekt rozgrywającego się dramatu, np. rozdział czwarty „Mistrzowie improwizacji” pokazuje, jakiej pomysłowości i kreatywności wymagało przeżycie w oblężonym mieście, począwszy od przepisów na pożywne posiłki oparte o żywność z pomocy humanitarnej (głównie mleko w proszku i konserwy) po utrzymanie czystości i higieny bez prądu i bieżącej wody. Autorka pisze też o dzieciach i dorastaniu w wojennej rzeczywistości (wojna trwała 4 lata), o oporze cywilnym i wojskowym, o próbach ucieczki z oblężonego miasta, o tragicznych i makabrycznych wydarzeniach. A wszystko to ujęte w historiach mieszkańców ulicy Longavinej, których poznajemy już na pierwszych stronach książki (na samym początku są trzy mapki, przybliżające lokalizację samego Sarajewa, a w nim ulicy Longavinej, a także spis mieszkańców tej ulicy, czyli bohaterów książki). Razem z nimi drżymy na odgłos granatu moździerzowego, boimy się o los bliskich, z irytacją i niecierpliwością wyczekujemy interwencji stacjonujących w Bośni oddziałów NATO, i razem z nimi odczuwamy radosną ulgę, gdy do tej interwencji w końcu dochodzi. Jednak moment kulminacyjny nie przynosi w tym przypadku katharsis. Postanowienia układu pokojowego z Dayton, choć zapewniły pokój i spokój, nie uczyniły zadość sprawiedliwości, stając się wielką zadrą w stosunkach etnicznych krajów byłej Jugosławii.

Barbara Demick wraca do Sarajewa, na ulicę Longaviną 15 lat po wojnie, by zobaczyć, jak układa się życie jej mieszkańcom. Nie ma powrotu do życia sprzed wojny, a układanie sobie na nowo życia w powojennej rzeczywistości jest wyjątkowo trudne: zniszczenia wojenne, przesiedlenia, emigracja wyniszczyły gospodarkę. Nie ma pracy, założenia własnej firmy graniczy z cudem, zresztą i tak nie ma rynku zbytu. Ludzie, którzy z taką wiarą i siłą przetrwali kilka lat w oblężonym mieście, właściwie cały czas na muszce snajperów, chwilami tracą nadzieję na lepsze jutro.

Co tu dużo mówić: ta książka to kolejna lektura obowiązkowa dla każdego! Żeby wiedzieć, żeby zrozumieć, żeby zapamiętać na przyszłość.

PS. Jak to dobrze, że mamy na rynku takie wydawnictwo jak Czarne J Teraz z niecierpliwością czekam na marzec i premierę antologii polskiego reportażu XX wieku.

Autor: Barbara Demick
Tytuł: W oblężeniu. Życie pod ostrzałem na sarajewskiej ulicy.
Tłumacz: Hanna Pustuła-Lewicka
Wydawnictwo: Czarne
Rok wydania: 2014
Liczna stron: 248