poniedziałek, 17 lutego 2014

Żona tygrysa

Po ostatnim reportażu Barbary Demick („W oblężeniu”) chciałam zostać trochę dłużej na Bałkanach, dlatego sięgnęłam po „Żonę tygrysa” i postanowiłam dać jej drugą szansę. Dziwna sprawa z tą książką, bo gdzie nie spojrzeć same pełne zachwytu recenzje, a ja za pierwszym razem porzuciłam ją po kilkudziesięciu stronach, a i za drugim podejściem miałam na to znów ochotę. Chciałam się jednak przekonać, co takiego tkwi w tej książce, że tak się wszystkim podoba, więc czytałam dalej. I dobrze, bo po około 100 stronach w końcu lektura mnie porwała. Chociaż też nie bez reszty.

„Żona tygrysa” jest reklamowana jako pasjonująca, baśniowa saga rodzinna pełna bałkańskiego folkloru. Taki opis może rozbudzać apetyt, a jak wiadomo wygórowane oczekiwania najczęściej prowadzą do rozczarowania.

Narratorką tej powieści jest Natalia, młoda lekarka pochodząca z byłej Jugosławii (choć w książce nigdy nie pojawiają się ani nazwy państw, ani stolic ­– zamiast Belgradu jest Miasto , ani nazwiska postaci historycznych – zamiast Tito jest Marszałek). W drodze do jakiejś zapadłej wioski po drugiej stronie granicy, gdzie ma przeprowadzić program szczepień dla sierot, otrzymuje informację o śmierci swego ukochanego dziadka. Ta wiadomość staje się punktem wyjścia dla całej książki, czyniąc jej głównym bohaterem właśnie dziadka Natalii. Tak więc wielokrotnie cofamy się w czasie: nieraz do czasów studenckich Natalii albo do jej dzieciństwa, nieraz do młodości lub dzieciństwa jej dziadka, a czasem jeszcze dalej – łącznie chyba nawet o ponad wiek. Poznajemy przy tym historie dziwne, mroczne, zabawne, tajemnicze, czasem straszne lub nieprawdopodobne. Jak na przykład historia tygrysa, który uciekł ze zbombardowanego belgradzkiego zoo i tułał się po kraju, wreszcie znajdując sobie miejsce w pobliżu pewnej wioski (w której mieszkał jako mały chłopiec dziadek Natalii) budząc przerażenie wśród jej mieszkańców. Albo historia młodej głuchoniemej dziewczyny, maltretowanej przez męża, wyobcowanej z lokalnej społeczności za sprawą odmiennego wyznania, która okazuje się jedyną osobą potrafiącą „porozumieć się” z tygrysem. Nie trzeba dodawać, że nie przysporzy jej to popularności wśród mieszkańców wioski. Albo historia małego Luki, ukochanego syna swojej matki, który najpierw wbrew ojcu – agresywnemu rzeźnikowi – zostaje artystą muzykiem i znajduje romantyczną miłość, a potem jednak nie potrafi uciec przed przeznaczeniem i powtarza schemat zachowań ojca. No i wreszcie najbardziej przedziwna historia: historia Nie-śmiertelnika, czyli człowieka, który nie może umrzeć. Dziadek Natalii spotkał Nie-śmiertelnika kilka razy. Czy racjonalny adept zawodu lekarskiego, a potem szanowany lekarz może uwierzyć, że istnieje człowiek nieśmiertelny?

Wszystkie te historie przeplatają się między sobą i są ze sobą powiązane. Budują nie tylko historię dziadka Natalii, ale też historię tego kawałka świata: ogarniętego wyniszczającymi konfliktami, z jednej strony nowoczesnego, a z drugiej trzymającego się dawnych wierzeń i zabobonów. A może to wcale nie chodzi o konieczność wyboru, a o możliwość pogodzenia współczesności i dawności?

Moim zdaniem książka jest trochę nierówna: te fragmenty, które odnoszą się do dawniejszych czasów i zawierają w sobie elementy baśniowości, folkloru, a nawet magii, są świetne; wciągają, intrygują, zachwycają. Ale tym częściom, które dzieją się współcześnie, jakoś tego polotu brakuje.
Mimo to książka jest naprawdę dobra i stanowi pasjonującą lekturę, jeśli się nie ma wobec niej na starcie zbyt wygórowanych oczekiwań.

Notabene: autorka tej książki Téa Obreht wydała ją mając zaledwie 26 lat (a większą część tekstu napisała już cztery lata wcześniej). Warto zapamiętać to nazwisko!

Tytuł: Żona tygrysa
Autor: Téa Obreht
Tłumaczenie: Bogna Piotrowska, Małgorzata Rejmer
Wydawnictwo: Drzewo Babel
Rok wydania: 2011

Liczba stron: 336

1 komentarz: