Po ostatnim reportażu Barbary Demick („W oblężeniu”)
chciałam zostać trochę dłużej na Bałkanach, dlatego sięgnęłam po „Żonę tygrysa”
i postanowiłam dać jej drugą szansę. Dziwna sprawa z tą książką, bo gdzie nie
spojrzeć same pełne zachwytu recenzje, a ja za pierwszym razem porzuciłam ją po
kilkudziesięciu stronach, a i za drugim podejściem miałam na to znów ochotę.
Chciałam się jednak przekonać, co takiego tkwi w tej książce, że tak się
wszystkim podoba, więc czytałam dalej. I dobrze, bo po około 100 stronach w
końcu lektura mnie porwała. Chociaż też nie bez reszty.
„Żona tygrysa” jest reklamowana jako pasjonująca, baśniowa
saga rodzinna pełna bałkańskiego folkloru. Taki opis może rozbudzać apetyt, a
jak wiadomo wygórowane oczekiwania najczęściej prowadzą do rozczarowania.
Narratorką tej powieści jest Natalia, młoda lekarka
pochodząca z byłej Jugosławii (choć w książce nigdy nie pojawiają się ani nazwy
państw, ani stolic – zamiast Belgradu jest Miasto , ani nazwiska postaci
historycznych – zamiast Tito jest Marszałek). W drodze do jakiejś zapadłej
wioski po drugiej stronie granicy, gdzie ma przeprowadzić program szczepień dla
sierot, otrzymuje informację o śmierci swego ukochanego dziadka. Ta wiadomość
staje się punktem wyjścia dla całej książki, czyniąc jej głównym bohaterem
właśnie dziadka Natalii. Tak więc wielokrotnie cofamy się w czasie: nieraz do
czasów studenckich Natalii albo do jej dzieciństwa, nieraz do młodości lub dzieciństwa
jej dziadka, a czasem jeszcze dalej – łącznie chyba nawet o ponad wiek.
Poznajemy przy tym historie dziwne, mroczne, zabawne, tajemnicze, czasem
straszne lub nieprawdopodobne. Jak na przykład historia tygrysa, który uciekł
ze zbombardowanego belgradzkiego zoo i tułał się po kraju, wreszcie znajdując
sobie miejsce w pobliżu pewnej wioski (w której mieszkał jako mały chłopiec
dziadek Natalii) budząc przerażenie wśród jej mieszkańców. Albo historia młodej
głuchoniemej dziewczyny, maltretowanej przez męża, wyobcowanej z lokalnej
społeczności za sprawą odmiennego wyznania, która okazuje się jedyną osobą
potrafiącą „porozumieć się” z tygrysem. Nie trzeba dodawać, że nie przysporzy
jej to popularności wśród mieszkańców wioski. Albo historia małego Luki,
ukochanego syna swojej matki, który najpierw wbrew ojcu – agresywnemu rzeźnikowi
– zostaje artystą muzykiem i znajduje romantyczną miłość, a potem jednak nie
potrafi uciec przed przeznaczeniem i powtarza schemat zachowań ojca. No i
wreszcie najbardziej przedziwna historia: historia Nie-śmiertelnika, czyli człowieka,
który nie może umrzeć. Dziadek Natalii spotkał Nie-śmiertelnika kilka razy. Czy
racjonalny adept zawodu lekarskiego, a potem szanowany lekarz może uwierzyć, że
istnieje człowiek nieśmiertelny?
Wszystkie te historie przeplatają się między sobą i są ze
sobą powiązane. Budują nie tylko historię dziadka Natalii, ale też historię
tego kawałka świata: ogarniętego wyniszczającymi konfliktami, z jednej strony
nowoczesnego, a z drugiej trzymającego się dawnych wierzeń i zabobonów. A może
to wcale nie chodzi o konieczność wyboru, a o możliwość pogodzenia
współczesności i dawności?
Moim zdaniem książka jest trochę nierówna: te fragmenty,
które odnoszą się do dawniejszych czasów i zawierają w sobie elementy
baśniowości, folkloru, a nawet magii, są świetne; wciągają, intrygują,
zachwycają. Ale tym częściom, które dzieją się współcześnie, jakoś tego polotu
brakuje.
Mimo to książka jest naprawdę dobra i stanowi pasjonującą
lekturę, jeśli się nie ma wobec niej na starcie zbyt wygórowanych oczekiwań.
Notabene: autorka tej książki Téa Obreht wydała ją mając
zaledwie 26 lat (a większą część tekstu napisała już cztery lata wcześniej).
Warto zapamiętać to nazwisko!
Tytuł: Żona
tygrysa
Autor: Téa
Obreht
Tłumaczenie:
Bogna Piotrowska, Małgorzata Rejmer
Wydawnictwo:
Drzewo Babel
Rok wydania:
2011
Liczba
stron: 336
Szkoda, że książka jest nierówna, jednak mam na nią ochotę.
OdpowiedzUsuń