Do „Gry o tron” podchodziłam jak pies do jeża: z jednej strony czytałam wiele pochlebnych opinii, z drugiej jednak nie mogłam się pozbyć wrażenia, że 800 stron powieści fantasy to nie dla mnie. Potem jeszcze przyszedł boom związany z pojawieniem się serialu na HBO, a ja podobnie jak wielu innych czytelników mam w sobie jakąś przekorę, która mówi, że jak wszyscy coś czytają/oglądają, to ja nie. Dopiero niedawno dość przypadkowo obejrzałam pierwsze odcinek serialu i zaraz potem zamówiłam wszystkie 4 dotychczas wydane tomy „Pieśni Lodu i Ognia”.
Choć jestem zdania, że zawsze lepiej zacząć od książki, cieszę się, że w tym przypadku popełniłam ten mały falstart – dzięki temu, że widziałam film i konkretne twarze dopasowane do poszczególnych bohaterów, łatwiej było mi odnaleźć się w gąszczu postaci literackich.
Fabuła pierwszego tomu skupia się na Eddardzie Starku i jego bliskich. Eddard jest panem na Winterfell najdalej na północ wysuniętym zamkiem w Siedmiu Królestwach. Wyżej jest już tylko Mur, za którym rozciągają się mroźne połacie gęstych lasów zamieszkałe przez dzikich, a może także przez zapomniane już w królestwie groźne stworzenia. Król Robert, dawny przyjaciel Eddarda, po śmierci swego namiestnika, zwraca się z prośbą do Starka, aby ten przejął obowiązki zmarłego namiestnika. W ten sposób szlachetny i honorowy człowiek północy trafia do stolicy – w sam środek kłębowiska żmii walczących o swoje wpływy na dworze, a w ostatecznym rozrachunku – o sam Żelazny Tron. Okazuje się, że największym wrogiem króla Roberta jest jego żona – Cersei Lannister, która nie waha się przed żadnym posunięciem, aby przybliżyć swój ród do władzy w królestwie.
Jednocześnie, podczas gdy w stolicy możni toczą pełną podstępów i zdrad śmiertelną walkę o tron, na północy i południu powstają nowe zagrożenia dla całego królestwa. Na południu, za Wąskim Morzem, rośnie w siłę dziedziczka rodu Targaryenów – poprzednich władców Siedmiu Królestw, obalonych przez króla Roberta; zaś na północy za Murem pojawiają się znaki obecności Innych. Tymczasem nad krainę Westeros po wielu latach ciepłego lata nadchodzi długa, ciemna i mroźna zima, która zapowiada ciężkie i okrutne czasy.
W recenzjach „Gry o tron” bardzo często pojawia się określenie, które dla jednych jest pochwałą, a dla innych zarzutem, mianowicie, że w tej powieści fantasy, jest niezwykle mało fantastyki. Dla mnie jest to akurat zaleta (chociaż wygląda na to, że w kolejnych tomach będzie już bardziej fantastycznie). George R.R. Martin zachwyca rozmachem – na przeszło ośmiuset stronach (wersja angielska) buduje misternie i z dbałością o detale świat, w którym prowadzi swoją historię. Opisy są bardzo plastyczne, łatwo przychodzi czytelnikowi wyobrazić sobie wszystkie sceny i miejsca. Sama będąc osobą dość roztargnioną, darzę wielkim szacunkiem osoby, które na tak ogromnej przestrzeni stron potrafią zachować spójność i rozplątywać wszystkie nici wątków w sposób zrozumiały i wiarygodny.
W wielu miejscach widać wyraźnie nawiązania do historii średniowiecznej Europy: Siedem Królestw przywodzi na myśl Brytanię, Mur oddzielający mroźną, dziką północ od cywilizacji – Mur Hadriana, stolica na południu nad brzegiem morza – Londyn, konflikt między rodami Starków a Lannisterów kojarzy się z Wojną Dwóch Róż Yorków i Lancasterów.
Jednak wydaje mi się, że największą zaletą książki Martina, są jej bohaterowie. Z jednej strony ci pozytywni (Ned Stark i cała jego rodzina), którzy budzą szacunek czytelnika swoją niezłomną postawą i przywiązaniem do wartości, a jednocześnie nie są papierowymi lukrowanymi świętoszkami, lecz ludźmi z wadami i słabościami. Z drugiej strony, ci negatywni (Lannisterowie) – których „kochamy nienawidzić” (Zbigniew Mikołejko, „Ten świat to za mało”, Książki, nr 2), wzbudzający ogromne emocje, nie pozostawiają czytelnika obojętnego. I wreszcie postaci niejednoznaczne, które budzą sympatię, choć może w kontekście pozostałych pozytywnych i negatywnych bohaterów nie powinny (Tyrion Lannister, Daenerys). Każda postać to złożony charakter, poznajemy przeszłość, która ich ukształtowała, czasem też jesteśmy świadkami ich obecnej przemiany (na przykład Daenerys z zahukanej dziewczynki w silną królową).
„Gra o tron” to książka niezwykle wciągająca, pełna spisków i intryg. Polityka na najwyższym szczeblu i walka o najwyższą stawkę: „Kiedy toczysz grę o tron, albo wygrywasz, albo giniesz” (George R.R. Martin, „A game of thrones”, Bantam Books, 2011, s. 488).Przy tym również okrutna – nie liczcie na to, że dobro i honor zwycięży ze złem, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Mam jednak nadzieję, że ostatecznie tak się stanie.
Choć jestem zdania, że zawsze lepiej zacząć od książki, cieszę się, że w tym przypadku popełniłam ten mały falstart – dzięki temu, że widziałam film i konkretne twarze dopasowane do poszczególnych bohaterów, łatwiej było mi odnaleźć się w gąszczu postaci literackich.
Fabuła pierwszego tomu skupia się na Eddardzie Starku i jego bliskich. Eddard jest panem na Winterfell najdalej na północ wysuniętym zamkiem w Siedmiu Królestwach. Wyżej jest już tylko Mur, za którym rozciągają się mroźne połacie gęstych lasów zamieszkałe przez dzikich, a może także przez zapomniane już w królestwie groźne stworzenia. Król Robert, dawny przyjaciel Eddarda, po śmierci swego namiestnika, zwraca się z prośbą do Starka, aby ten przejął obowiązki zmarłego namiestnika. W ten sposób szlachetny i honorowy człowiek północy trafia do stolicy – w sam środek kłębowiska żmii walczących o swoje wpływy na dworze, a w ostatecznym rozrachunku – o sam Żelazny Tron. Okazuje się, że największym wrogiem króla Roberta jest jego żona – Cersei Lannister, która nie waha się przed żadnym posunięciem, aby przybliżyć swój ród do władzy w królestwie.
Jednocześnie, podczas gdy w stolicy możni toczą pełną podstępów i zdrad śmiertelną walkę o tron, na północy i południu powstają nowe zagrożenia dla całego królestwa. Na południu, za Wąskim Morzem, rośnie w siłę dziedziczka rodu Targaryenów – poprzednich władców Siedmiu Królestw, obalonych przez króla Roberta; zaś na północy za Murem pojawiają się znaki obecności Innych. Tymczasem nad krainę Westeros po wielu latach ciepłego lata nadchodzi długa, ciemna i mroźna zima, która zapowiada ciężkie i okrutne czasy.
W recenzjach „Gry o tron” bardzo często pojawia się określenie, które dla jednych jest pochwałą, a dla innych zarzutem, mianowicie, że w tej powieści fantasy, jest niezwykle mało fantastyki. Dla mnie jest to akurat zaleta (chociaż wygląda na to, że w kolejnych tomach będzie już bardziej fantastycznie). George R.R. Martin zachwyca rozmachem – na przeszło ośmiuset stronach (wersja angielska) buduje misternie i z dbałością o detale świat, w którym prowadzi swoją historię. Opisy są bardzo plastyczne, łatwo przychodzi czytelnikowi wyobrazić sobie wszystkie sceny i miejsca. Sama będąc osobą dość roztargnioną, darzę wielkim szacunkiem osoby, które na tak ogromnej przestrzeni stron potrafią zachować spójność i rozplątywać wszystkie nici wątków w sposób zrozumiały i wiarygodny.
W wielu miejscach widać wyraźnie nawiązania do historii średniowiecznej Europy: Siedem Królestw przywodzi na myśl Brytanię, Mur oddzielający mroźną, dziką północ od cywilizacji – Mur Hadriana, stolica na południu nad brzegiem morza – Londyn, konflikt między rodami Starków a Lannisterów kojarzy się z Wojną Dwóch Róż Yorków i Lancasterów.
Jednak wydaje mi się, że największą zaletą książki Martina, są jej bohaterowie. Z jednej strony ci pozytywni (Ned Stark i cała jego rodzina), którzy budzą szacunek czytelnika swoją niezłomną postawą i przywiązaniem do wartości, a jednocześnie nie są papierowymi lukrowanymi świętoszkami, lecz ludźmi z wadami i słabościami. Z drugiej strony, ci negatywni (Lannisterowie) – których „kochamy nienawidzić” (Zbigniew Mikołejko, „Ten świat to za mało”, Książki, nr 2), wzbudzający ogromne emocje, nie pozostawiają czytelnika obojętnego. I wreszcie postaci niejednoznaczne, które budzą sympatię, choć może w kontekście pozostałych pozytywnych i negatywnych bohaterów nie powinny (Tyrion Lannister, Daenerys). Każda postać to złożony charakter, poznajemy przeszłość, która ich ukształtowała, czasem też jesteśmy świadkami ich obecnej przemiany (na przykład Daenerys z zahukanej dziewczynki w silną królową).
„Gra o tron” to książka niezwykle wciągająca, pełna spisków i intryg. Polityka na najwyższym szczeblu i walka o najwyższą stawkę: „Kiedy toczysz grę o tron, albo wygrywasz, albo giniesz” (George R.R. Martin, „A game of thrones”, Bantam Books, 2011, s. 488).Przy tym również okrutna – nie liczcie na to, że dobro i honor zwycięży ze złem, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Mam jednak nadzieję, że ostatecznie tak się stanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz