wtorek, 2 lipca 2013

Morfina

Natknęłam się niedawno na brytyjską listę polskich książek, które należy przeczytać. „Morfiny” na niej co prawda nie było, ale były takie tytuły jak „Dom dzienny, dom nocny”, „Lubiewo” czy „Biała gorączka” (cała lista tutaj) co potwierdza, że najlepiej wychodzi nam pisanie reportaży i literatury nieoczywistej, wymagającej i, co może zaskakiwać na takiej zagranicznej liście, dość mocno osadzonych w polskich realiach. Te wszystkie cechy znajdziemy też właśnie w powieści Szczepana Twardocha „Morfina” (nagrodzonej Paszportem Polityki i nominowanej w tym roku do Nike).

Gdyby chcieć jednym słowem określić, o czym jest ta książka, to słowem tym byłaby „tożsamość”. Główny bohater, Konstanty Willeman to z urodzenia Niemiec, z wychowania Polak, a z przekonania bon-vivant, dziwkarz i narkoman. O ile w obecnych czasach taka mieszanka to nic nadzwyczajnego, o tyle we wrześniu 1939 roku stawała się cokolwiek problematyczna. Kiedy poznajemy Konstantego ma trzydzieści lat, żonę Polkę (z porządnej poznańskiej rodziny o endeckich tradycjach) i synka. Rodzina jednak nie jest dla niego priorytetem, chyba raczej bardziej „przepustką” do normalnego życia po bożemu, takiego żeby nikt nie niczego mógł mu zarzucić. Pomimo okupacji Konstantego najbardziej zajmuje szukanie możliwości zdobycia buteleczki morfiny i zażycia jej u swojej ulubionej prostytutki Salome. Choć jest oficerem wojska polskiego i nawet brał udział w kampanii wrześniowej, polityka i wojna nie są sprawami, którego by go bezpośrednio dotyczyły lub interesowały. Do czasu aż pozna Stefana Witkowskiego – organizatora siatki konspiracyjnej. Witkowski składa Konstantemu ofertę nie do odrzucenia, która oprócz wszelkich niebezpieczeństw związanych z konspiracją, będzie wymagała od niego czegoś znacznie trudniejszego: określenia swojej tożsamości w stosunku do Polski, Rzeszy, rodziny, przyjaciół. 

Choć brzmi to wszystko bardzo poważnie, książka nie jest podniosła i patetyczna. Wręcz przeciwnie – jest szalona, wręcz groteskowa chwilami. Z jednej strony akcja biegnie do przodu, chcę się dowiedzieć, co będzie dalej, co zrobi Konstanty; ale autor mi tego wcale nie ułatwia, wprowadzając niezliczone dygresje, przypominające nawet strumień świadomości. Czytelnik musi więc powstrzymać chęć przeskoczenia tych dygresji w poszukiwaniu rozwoju akcji, bo niezaprzeczalnym walorem książki jest bujny język autora. Bardzo plastyczny i jednocześnie zupełnie bezstronny w takim sensie, że z jednakową dbałością o szczegół (nie unikając elementów wulgarnych) opisuje miasto czy piękne ciało kobiety, jak i brutalne zabójstwo czy pornograficzne wręcz rysunki. Język służy również do tworzenia w książce tego samego efektu, który widzimy na okładce – powielania: słów, fraz, znaczeń. To powoduje, że czytając sami czujemy się trochę jak w transie, jakbyśmy sami siedzieli w odurzonej narkotykiem głowie Konstantego, podążając za jego rozbieganymi myślami.

O różnych aspektach tej książki (o życiu we wczesnowojennej Warszawie, o zdominowaniu Kostka przez kobiety, o meandrach jego tożsamości, o postawach wobec wojny i okupacji) można toczyć szerokie dyskusje, ale wymagałoby to ujawnienia całej treści. Na tym więc zakończę.
A książkę bardzo polecam, choć może nie jest to lekka i łatwa lektura na wakacje (ale czyta się zaskakująco szybko).

Tytuł: Morfina
Autor: Szczepan Twardoch
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 583



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz