Jak już wcześniej pisałam, zaczęłam nadrabiać zaległości w
lekturze książek Mariusza Szczygła, którego bardzo cenię. „Gottland” właściwie
zaczęłam szybciej, ale skończyłam później. Bez bicia przyznam, że podobała mi
się mniej niż opisywany trzy wpisy temu zbiór reportaży „Niedziela, która
zdarzyła się w środę”. Jednak ta moja opinia w żadnej mierze nie oznacza, że
uważam tę książkę za gorszą. Po prostu tematyka reportaży (przemiany społeczne
w Polsce lat 90.) była mi o wiele bliższa, a przecież nie od dziś wiadomo, że
najbardziej lubimy to, co już znamy.
„Gottland” natomiast to pierwsza książka Mariusza Szczygła
poświęcona Czechom. I choć Czechy najczęściej kojarzą się nam, Polakom, z
dobrym humorem, spokojną radością życia i śmiesznym językiem, w tej książce
niewiele znajdziemy do śmiechu. Właściwie sama poczułam się trochę zaskoczona.
Reportaże zawarte w tym zbiorze dotyczą głównie przeszłości. Pamiętam, jak
rodzice mi opowiadali, że gdy w czasach komuny jeździli do Czech, byli
zaskoczeni, jak silny komunizm tam panuje. I właściwie o tym jest „Gottland” –
o czasach komunizmu (ale także innej opresji, np. okupacji nazistowskiej) w
Czechach i o tym, jak w tej rzeczywistości odnajdywali się Czesi (a właściwie
wtedy Czechosłowacy). Znajdziemy tu i
osoby, które doskonale potrafiły się przystosować i jeszcze z tego korzystać
(pisarz-kameleon), jak i osoby, które postawione przed konfliktem moralnym
wybierały uczciwość wobec siebie, narażając w ten sposób swoją karierę czy
rodzinę (Marta Kubišova). Reportaże te przełamują więc stereotyp Czechów jako
narodu oportunistycznego i pokazują, że nic nie jest czarno-białe. Niby truizm,
ale zaskakująco łatwo przyjmujemy gotowe matryce, do których dopasowujemy
rzeczywistość. Dlatego tak ważne jest, żeby powstawały takie książki i żeby je
czytać – bo w ten sposób możemy lepiej poznać i zrozumieć świat i liczyć na to,
że i nas ktoś kiedyś zrozumie.
Co jest najciekawsze w tej książce, to zupełna bezstronność
autora. Mariusz Szczygieł pisze tak, że nikogo nie osądza, że zawsze pokazuje
dwie strony medalu, że nie daje czytelnikowi gotowego rozwiązania. Dla mnie to
jest po prostu genialne! W jednym wywiadzie (chyba w programie „Xięgarnia”)
Mariusz Szczygieł opowiadał, że po opublikowaniu w Czechach reportażu o Tomaszu
Bacie (założycielu firmy obuwniczej „Bata”), który to reportaż znajduje się w „Gottlandzie”,
dostał bardzo wiele listów od oburzonych czytelników. Przy czym jedno oburzali
się na to, że takiego potwora i wyzyskiwacza przedstawił w ludzkim świetle, a
drudzy – że takiego dobrego człowieka pokazał jako potwora i wyzyskiwacza.
W tym kontekście wart przytoczenia wydaje mi się fragment z „Momentu
niedźwiedzia”, który też niedawno czytałam: „Postulat >>opisywania
rzeczywistości<< zawsze rozbraja mnie swoją naiwnością, pobrzmiewa w nim
bowiem solipsystyczna postawa tego, kto go zgłasza. Jaką rzeczywistość? Którą?
W gruncie rzeczy należałoby ten postulat czytać jako wezwanie do opisania
rzeczywistości tego, kto ów postulat zgłasza. Ale to nie jest możliwe, nie da
się przecież opisać czyjegoś świata. Wystarczy poczytać dzienniki ludzi żyjących
w jednym miejscu i jednym czasie.” (Olga Tokarczuk, „Moment niedźwiedzia”,
Warszawa 2012, s. 130)
Czy wobec tego Mariusz Szczygieł potrafił dokonać
niemożliwego? Chyba tak!
Tytuł:
Gottland
Autor:
Mariusz Szczygieł
Wydawnictwo:
Czarne
Rok wydania:
2011
Liczba
stron: 244
Dawno temu przymierzałam się do kupna tej książki i zrezygnowałam. Teraz żałuję, aczkolwiek ostatnio postanowiłam, że książki jedynie wypożyczam. Jest jednak jeden mały wyjątek w tym postępowaniu: kupuję tylko reportaże (szczególnie te wydane przez Czarne). Jest więc jeszcze nadzieja, że kiedyś trafi ta książka w moje ręce.
OdpowiedzUsuńkolodynska.pl