Dorota Masłowska – enfant
terrible polskiej literatury. Jedni uwielbiają, drudzy kręcą nosem. Mój
dotychczasowy kontakt z jej twórczością nie pozwolił mi na wyraźne
ustosunkowanie się do jej twórczości (czytałam tylko „Wojnę polsko-ruską” wiele
lat temu i zakończyłam ją z kompleksem, że chyba nie zrozumiałam). Teraz wpadła
mi w ręce sztuka Masłowskiej, więc postanowiłam sprawdzić, czy po której
stronie będę po tej lekturze: zwolenników czy przeciwników. I jak myślicie?
Otóż, zdecydowanie zwolenników! Znakomicie odnajduję się w
stylu pisarstwa Masłowskiej i ta lektura była dla mnie pod każdym względem
wyborną rozrywką. „Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku” to krótki (niespełna stustronicowy) dramat,
który można przeczytać właściwie od ręki. Najważniejszy w tym tekście (jak i w
całej twórczości Doroty Masłowskiej) jest język, który stanowi niezwykle
plastyczne tworzywo w rękach autorki. Dorota Masłowska ma chyba jakiś społeczny
słuch absolutny, bo potrafi wychwycić, zapamiętać i oddać na papierze przeróżne
zasłyszane wypowiedzi, nie tyle jeśli chodzi o ich treść, co o formę. Zabawa
językiem i konwencją, którą stosuje Masłowska, to doskonała rozrywka dla
każdego o dużej świadomości językowej.
„Spotkała mnie dziwna taka sytuacja, jadąc samochodem z
Warszawy na Tczew” – jak ktoś czuje bluesa w tym zdaniu z pierwszej strony, to
niech w ciemno sięga po całość!
Język jest tutaj zdecydowanie nieliteracki, co nie od razu
oznacza, że jest wulgarny. Jest to przede wszystkim zapis języka mówionego, ze
wszystkimi jego niedoskonałościami składniowymi. Duże wrażenie robi to, że
Masłowska też potrafi bezbłędnie scharakteryzować człowieka tylko za pomocą
języka, jakim się wypowiada! Słownictwo, składnia, maniera i błędy językowe –
wszystko to w różnych proporcjach daje lepszy obraz bohaterów niż wielostronicowe
charakterystyki:
„Panie Wieśku, witam, właśnie jest taka sprawa, żebym ja
wykonał jeden telefon i tu panie są za, tylko mówią, żebym jeszcze dla
upewnienia się zapytał pana…” (s.54)
„-Pan to
kupił czy sam zrobił?
KIEROWCA:
Jak: zrobił?! Jak: sam zrobił?! Z dywanu wycięłem?! Dziewczyno, to się kupuje
normalnie, tu idziesz na stację i tego jest na pęczki!!!” (s. 12)
Właściwie
cytatami można by sypać jak z rękawa. Można powiedzieć, że mamy tu dosłownie
przerost formy nad treścią, ale w zupełnie pozytywnym znaczeniu: forma jest tu
zdecydowanie najważniejsza!
Jeśli zaś chodzi o treść, dobrze dopasowuje się do
tego schematu: mamy absurd, groteskę i purnonsens. W wyniku ostrej imprezy
(organizowanej pod hasłem „brud, smród i choroby”) dwoje bohaterów znajduje się
gdzieś w Polsce w niezamierzonej podróży udając Rumunów mówiących po polsku.
Przy tej
okazji Autorka wytyka polskie stereotypy
dotyczące Rumunii i innych krajów postkomunistycznych: w przekonaniu
przeciętnego Polaka (tu w postaci Kierowcy) Rumunia to synonim strasznej biedy,
brudu i fanatycznego zapatrzenia w Zachód, który przeciętny Polak w sowim
przekonaniu reprezentuje: „Od moich krewnych z Rumunii, listy pisane przez nich
na korze z drzew, moczem i kałem. I barwnikiem do pisanek. Mali kuzyni błagają
w nich, żeby im przysłać jakiś papierek. Laszlo chce po Snickersie, a Ruchla po
Marsie, a Rakocze po Twixie, zaś Cincinatti marzy o takiej tacce tekturowej po
frytkach, wiesz jakiej.” (s. 18)
Na celowniku
znajduje się też „warszawka” – młodzi, bogaci ludzie, którzy żyją w zupełnym
oderwaniu od rzeczywistości, nie widzący nic poza czubkiem własnego nosa, dla
których „brud, smród i choroby” to nie realne problemy ludzi, ale temat
prywatki. Jak widać, oprócz bogatej formy, jest też wielowarstwowa treść.
Nie chcę przegadać
tej recenzji, więc powtórzę tylko, że jak dla mnie – super! Ale zdaję sobie sprawę,
że jednak jest to twórczość, która nie każdemu przypadnie do gustu.
A teraz
szukam jakiejś promocji na „Kochanie, zabiłam nasze koty” J
Tytuł: Dwoje
biednych Rumunów mówiących po polsku
Autor:
Dorota Masłowska
Wydawnictwo:
Lampa i Iskra Boża
Rok wydania:
2006
Stron: 96
Nie przepadam za panią Masłowską; jestem z tych, którzy kręcą nosem :)
OdpowiedzUsuń