Lubicie historie w rodzaju filmu „Goście,
goście”, kiedy postaci z przeszłości budzą się w dzisiejszym świecie i swoją
nieporadnością wywołują salwy śmiechu? To posłuchajcie tego: Oto w 2011 roku na
opuszczonej działce gdzieś w Berlinie budzi się Adolf Hitler. Tak, ten Adolf
Hitler. Nie wie, jak się tu znalazł i nie zdaje sobie z sprawy z tego, który
jest rok. Ostatnie, co pamięta, to wieczór 1944 roku spędzony we własnej
kwaterze z Ewą Braun. Krok po kroku (głównie z „pomocą” napotkanych ludzi)
uzmysławia sobie, że od tamtego wieczoru świat wyraźnie się zmienił. I nawet gdy w
końcu przyjmuje do wiadomości, że obudził się 65 lat później, nie działa to na
niego deprymująco. Wprost przeciwnie – trzeba przecież ratować ducha narodu! Wobec
oczywistej niemożliwości wystąpienia tej sytuacji, wszyscy napotkani ludzie
przyjmują, że Adolf Hitler to po prostu genialny komik, brawurowo wcielający
się w rolę Führera. Hitler w krótkim czasie dostaje więc swój program w
telewizji, a jego skecze biją rekordy popularności na YouTubie.
Na początku uznałam ten pomysł na
książkę za rewelacyjny. Zawsze motyw przeniesienia w czasie ma duży potencjał
humorystyczny. Można pośmiać się z tych, którzy nie potrafią obsłużyć telewizora,
ale też można spojrzeć na naszą rzeczywistość z innej perspektywy, która obnaża
nasze absurdy i głupotę. Tym bardziej zabawnym pomysłem musi więc być
wprowadzenie w rolę takiego podróżnika w czasie upadłego dyktatora, któremu
zdaje się, że jego czas wcale jeszcze nie minął i musi nadal kierować naród ku
świetlanej przyszłości.
Jednak w tym momencie pojawia się
refleksja (która zresztą znajduje pewne odbicie w książce): czy z tego można
się śmiać? Czy ze zbrodniarza można kreować ikonę popkultury? Czy ze
zbrodniarza można robić budzącego sympatię czytelnika bohatera książki? Nie potrafię
na to rzetelnie odpowiedzieć, ale mam wewnętrzne przekonanie, że jednak nie. Z drugiej strony ta kreacja ma też swoje drugie dno: uzmysłowienie nam tej właśnie "banalności zła", która prowadzi nas do relatywizacji moralności na rzecz chwilowej uciechy gawiedzi.
Ale to nie ten dylemat moralny
zaważył na moim ogólnym odbiorze tej książki. Po około stu stronach (kiedy to najpierw
doceniałam pomysł i komizm, a następnie rozważałam kwestie etyczne) przyszło
kolejnych 300 stron, które były zwyczajnie nudne. W wątek, który zmieściłby się
na maksymalnie 150 stronach wpleciono liczne i długie dygresje i rozmyślania
samego Hitlera dotyczące historii Niemiec, II wojny światowej, aktualnej
sytuacji politycznej Niemiec i kondycji narodu niemieckiego. Z pewnością dla
Niemców (i może historyków) te dygresje
są znacznie ciekawsze, ale mnie po prostu zanudziły. Ciągle jednak pozostaje świetny humor i niepokojące drugie dno, a nudne fragmenty zawsze można pominąć...
Tytuł: On wrócił
Autor: Timur Vermes
Tłumacz: Eliza Borg
Wydawnictwo: WAB
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 400
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz