sobota, 28 czerwca 2014

Porzucone: Zapiski z Homs i Na południe od Lampedusy

Niektórzy czytelnicy odczuwają przymus dokończenia zaczętej książki, choćby była nie wiadomo jakim gniotem. Ja na szczęście takiego przymusu nie czuję i nie mam żadnych skrupułów wobec odłożenia książki, która ewidentnie w danym momencie (z różnych powodów) mi nie idzie. O większości takich książek nawet nie wspominam na blogu, bo zostawiam je dość szybko, jednak o chciałabym wspomnieć o dwóch, które porzuciłam całkiem niedawno. Sprawa jest tym ciekawsza, że obie to reportaże.

Pierwsza z tych książek to „Zapiski z Homs” Jonathana Littella. Zawsze czuję się za mało poinformowana w sytuacji krajów, w których toczą się jakiejś konflikty i dotyczy to również Syrii. Sięgnęłam więc po „Zapiski…”  w nadziei, że rozproszą one trochę mroki mojej ignorancji i pozwolą lepiej zrozumieć podłoże lub przebieg tego strasznego konfliktu, który opinię publiczną znudził już na tyle, że w ogóle nie wspomina się o nim w wiadomościach. Niestety okazało się, że zapiski Littella nie są po temu dobrą lekturą. Zgodnie z tytułem są to rzeczywiście tylko zapiski dziennikarza, który przyjechał do Syrii w okresie konfliktu, to znaczy żywcem wyjęte z jego notatnika, nieobrobione notatki. Ja się jednak przyzwyczaiłam do reportażu o pewnym zabarwieniu literackim. I  nie chodzi mi tutaj o jakąś licencia poetica reportera (o której dyskutuje ostatnio W. Tochman z J. Hugo-Baderem - np. tu ). Chodzi mi o reportaż, który jest dopracowany pod kątem językowym i emocjonalnym i którego adresatem jest od początku jednak czytelnik, a nie sam reporter. A druga rzecz, której mi wyjątkowo zabrakło w tej książce, to właśnie informacje dla laika. Wraz z Littellem trafiamy w sam środek syryjskiego konfliktu, ale w przeciwieństwie do niego nie wiemy o tym konflikcie tak dużo. Pojawia się wiele nazwisk, nazw organizacji lub instytucji, miasta, dzielnice, bojówki. Słowem – pod tym względem jest to lektura dla czytelnika przygotowanego. A ja takim nie byłam.

Drugą książką, którą porzuciłam nietypowo, bo będąc już bliżej końca niż początku, jest reportaż Stefano Libertiego „Na południe od Lampedusy. Podróże rozpaczy”. Jak można się domyśleć po tytule, książka próbuje pokazać, co skłania mieszkańców  Afryki do podejmowania tak ryzykownych przepraw przez morze do Europy, jak to się odbywa, kto na tym zyskuje, a kto traci. Wobec tej książki z pewnością nie mogłabym podnieść zarzutu, że jest skierowana do czytelnika już obeznanego z tematem. Pod tym względem to jest niemalże encyklopedia – bardzo dużo informacji, objaśnień, a przypisy nieraz zajmują większą część kartki niż sama treść. Co więc mnie znudziło, skłoniło do odłożenia książki niedoczytanej? Brak emocji. Przez ponad sto stron, które przeczytałam, nie pojawił się żaden bohater, z którym poczułabym więź, któremu chciałabym kibicować, którego los by mnie w szczególnie poruszył. Jakże inne pod tym względem są na przykład reportaże Barbary Demick, która wprowadza czytelnikowi kilku bohaterów, a następnie śledzi ich losy na tle wydarzeń historii.

Oczywiście, to wcale nie znaczy, że to są złe książki. Po prostu akurat do mnie nie trafiły, ale może właśnie kogoś te krótkie recenzje skłonią do sięgnięcia po którąś z nich i przekonania się samemu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz