Przeczytałam tę książkę już jakiś czas temu, jednak trudno mi napisać jej recenzję. Po raz kolejny przekonuję się, że niełatwo przychodzi opisywanie bardzo dobrych książek. Chciałoby się napisać krótko i jasno: „Przeczytajcie, bo naprawdę warto”. Tylko czy to wystarczy, żeby kogoś rzeczywiście zachęcić? Każdy jednak wolałby wiedzieć, dlaczego warto, co takiego jest w tej książce, czego może nie ma w innych. Trudno coś napisać, żeby nie popaść w banały.
Właściwie przed podobnym zadaniem musiała stanąć autorka, Joanna Olczak-Ronikier – jak napisać o Korczaku, żeby nie popaść w banał. Przecież wszyscy wiemy, że wybitny pedagog, że społecznik, że pisarz, że bohater, co tu dodawać? Ano, człowieka. Autorce udało się zachować doskonałą równowagę i nie przechylić się ani w kierunku szkolnych laurek ani w kierunku powszechnego dzisiaj wśród biografów wchodzenia z butami w prywatne życie. Joanna Olczak-Ronikier odsłania pewne tajemnice, czy mniej znane fakty, z życia Henryka Goldszmita, jednak nie zagłębia się w nie, nie drąży, nie docieka.
„Każda historia zawsze się gdzieś zaczyna” („Korczak. Próba biografii”, Joanna Olczak-Ronikier, WAB 2011, s.13) Nie ma sensu opisywać tu jej w skrócie – dość powiedzieć, że życiorys doktora, choć oczywiście jest głównym wątkiem książki, stanowi równocześnie pretekst do pokazania też innych tematów: losów ludności żydowskiej w Polsce, życia w Warszawie w pierwszej połowie XX wieku, a także historii stworzonego przez Korczaka Domu Sierot – a więc także jego wychowanków i współpracowników. Mając w pamięci ostatnie kadry z filmu Wajdy, zdajemy się zapominać o tym, że w Domu Sierot było więcej pracowników i że również za nimi zamknęły się drzwi wagonów jadących do Treblinki: „Heniek – czyli Henryk Azrylewicz, brat Róży, pracownik kancelarii. Stary Henryk Asterblum – wieloletni księgowy. Na końcu Stefania Wilczyńska. Podobno to ona dopilnowała, by wzięto kanapki i wodę na drogę.” (tamże, s.433)
Podobnie jak w przypadku „W ogrodzie pamięci”, Joanna Olczak-Ronikier zachwyca piękną polszczyzną i umiejętnością snucia opowieści. Wspaniale potrafi połączyć pojedyncze fragmenty rzeczywistości układając je w żywy, malowniczy obraz:
„Miasto było pełne atrakcji. Ulicami maszerowało rosyjski wojsko, grały wojskowe orkiestry, galopowała konnica. Straż ogniowa – chluba Warszawy – gnała do pożaru, a za nią biegli chłopcy z całego miasta. Rumaki z rozwianymi grzywami ciągnęły za sobą wozy strażackie, na których stali strażacy w lśniących, mosiężnych kaskach i podskakiwały beczki napełnione wodą.
Długowłosy pop zmierzał do pobliskiej cerkwi, dostojny rabin w lisiurze do synagogi, zakonnice w śnieżnobiałych kornetach przemykały cichutko do swego klasztoru. Straszyli żebracy w łachmanach, wyciągający pod każdym kościołem rękę po datek. Zachwycały wystawami eleganckie sklepy. U Anczewskiego marcepanowe owoce, jarzyny, szynki, kiełbasy wyglądały jak prawdziwe. U Fruzińskiego można było dostać najlepsze cukierki i czekoladki. W księgarni Hoesicka na rogu Senatorskiej i Miodowej kusiły kolorowymi ilustracjami najnowsze książki dla dzieci” (tamże, s. 53-54)
Przyznaję, że również dla mnie Korczak stanowił wcześniej jedynie pomnik, nawet nie czytałam „Króla Maciusia Pierwszego”. Dzięki tej lekturze nie tylko dowiedziałam się, że Korczak miał wielkie ambicje literackie, że był cenionym lekarzem jeżdżącym na zagraniczne sympozja, że należał do loży masońskiej, ale również poznałam jego niezwykle wartościowe, nowatorskie jak na tamte czasy, teorie dotyczące wychowania dzieci. Szkoda, że dzisiaj półki w księgarniach uginają się od pseudoporadników pisanych przez celebrytki, które urodziwszy jedno dziecko dzielą się ze światem swoją wiedzą na temat wychowywania, a nie można na nich znaleźć pozycji „Jak kochać dziecko”.
Na koniec jednak powiem krótko to, co chciałam powiedzieć od początku: Przeczytajcie, bo naprawdę warto!
Właściwie przed podobnym zadaniem musiała stanąć autorka, Joanna Olczak-Ronikier – jak napisać o Korczaku, żeby nie popaść w banał. Przecież wszyscy wiemy, że wybitny pedagog, że społecznik, że pisarz, że bohater, co tu dodawać? Ano, człowieka. Autorce udało się zachować doskonałą równowagę i nie przechylić się ani w kierunku szkolnych laurek ani w kierunku powszechnego dzisiaj wśród biografów wchodzenia z butami w prywatne życie. Joanna Olczak-Ronikier odsłania pewne tajemnice, czy mniej znane fakty, z życia Henryka Goldszmita, jednak nie zagłębia się w nie, nie drąży, nie docieka.
„Każda historia zawsze się gdzieś zaczyna” („Korczak. Próba biografii”, Joanna Olczak-Ronikier, WAB 2011, s.13) Nie ma sensu opisywać tu jej w skrócie – dość powiedzieć, że życiorys doktora, choć oczywiście jest głównym wątkiem książki, stanowi równocześnie pretekst do pokazania też innych tematów: losów ludności żydowskiej w Polsce, życia w Warszawie w pierwszej połowie XX wieku, a także historii stworzonego przez Korczaka Domu Sierot – a więc także jego wychowanków i współpracowników. Mając w pamięci ostatnie kadry z filmu Wajdy, zdajemy się zapominać o tym, że w Domu Sierot było więcej pracowników i że również za nimi zamknęły się drzwi wagonów jadących do Treblinki: „Heniek – czyli Henryk Azrylewicz, brat Róży, pracownik kancelarii. Stary Henryk Asterblum – wieloletni księgowy. Na końcu Stefania Wilczyńska. Podobno to ona dopilnowała, by wzięto kanapki i wodę na drogę.” (tamże, s.433)
Podobnie jak w przypadku „W ogrodzie pamięci”, Joanna Olczak-Ronikier zachwyca piękną polszczyzną i umiejętnością snucia opowieści. Wspaniale potrafi połączyć pojedyncze fragmenty rzeczywistości układając je w żywy, malowniczy obraz:
„Miasto było pełne atrakcji. Ulicami maszerowało rosyjski wojsko, grały wojskowe orkiestry, galopowała konnica. Straż ogniowa – chluba Warszawy – gnała do pożaru, a za nią biegli chłopcy z całego miasta. Rumaki z rozwianymi grzywami ciągnęły za sobą wozy strażackie, na których stali strażacy w lśniących, mosiężnych kaskach i podskakiwały beczki napełnione wodą.
Długowłosy pop zmierzał do pobliskiej cerkwi, dostojny rabin w lisiurze do synagogi, zakonnice w śnieżnobiałych kornetach przemykały cichutko do swego klasztoru. Straszyli żebracy w łachmanach, wyciągający pod każdym kościołem rękę po datek. Zachwycały wystawami eleganckie sklepy. U Anczewskiego marcepanowe owoce, jarzyny, szynki, kiełbasy wyglądały jak prawdziwe. U Fruzińskiego można było dostać najlepsze cukierki i czekoladki. W księgarni Hoesicka na rogu Senatorskiej i Miodowej kusiły kolorowymi ilustracjami najnowsze książki dla dzieci” (tamże, s. 53-54)
Przyznaję, że również dla mnie Korczak stanowił wcześniej jedynie pomnik, nawet nie czytałam „Króla Maciusia Pierwszego”. Dzięki tej lekturze nie tylko dowiedziałam się, że Korczak miał wielkie ambicje literackie, że był cenionym lekarzem jeżdżącym na zagraniczne sympozja, że należał do loży masońskiej, ale również poznałam jego niezwykle wartościowe, nowatorskie jak na tamte czasy, teorie dotyczące wychowania dzieci. Szkoda, że dzisiaj półki w księgarniach uginają się od pseudoporadników pisanych przez celebrytki, które urodziwszy jedno dziecko dzielą się ze światem swoją wiedzą na temat wychowywania, a nie można na nich znaleźć pozycji „Jak kochać dziecko”.
Na koniec jednak powiem krótko to, co chciałam powiedzieć od początku: Przeczytajcie, bo naprawdę warto!
Tytuł: Korczak. Próba biografii.
Autor: Joanna Olczak-Ronikier
Wydawnictwo: WAB
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 480
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz