
Akcja książki toczy się na szwedzkiej wyspie Olandii leżącej na Bałtyku. Olandia to nieprzyjazne, surowe miejsce, pokryte w dużej części alvaretem – wielką połacią traw i krzewów, na której łatwo zgubić drogę, a trudno znaleźć pomoc. Na alvaret właśnie pewnego mglistego jesiennego dnia wybrał się pięcioletni Jens i nigdy nie wrócił. Powszechnie uznano, że we mgle poślizgnął się nad brzegiem morza i utopił się w zatoce. Matka chłopca nie chce jednak pogodzić się z tą wersją, ani w ogóle przyjąć do wiadomości, że jej syn nie żyje. Po kilkunastu latach od tego tajemniczego zniknięcia mieszka sama w dużym mieście, borykając się z depresją. Któregoś dnia odbiera telefon od ojca, który twierdzi, że znalazł jakiś trop w sprawie zaginięcia Jensa. Prywatne śledztwo Julii i Gerlofa pomaga Julii zakończyć nieprzebytą żałobę i prowadzi do odkrycia niejednej tajemnicy sprzed lat.
Szczerze mówiąc, „Zmierzch” mniej mi przypadł do gustu niż druga część olandzkiego cyklu „Nocna zamieć”. Sądzę, że jest to wynikiem różnicy w gatunku – „Zmierzch” to typowy kryminał: jest tajemnicze zaginięcia, są ślady, mozolnie składane w sensowny obraz, jest podejrzany, a na końcu i tak wszystko okazuje się inaczej, niż się spodziewaliśmy. I jako kryminał jest to pozycja bardzo dobra. „Nocna zamieć” z kolei można by zaliczyć prędzej do thrillerów – dom o tragicznej historii, wyczuwalna obecność duchów sprzed lat, słowem, ciarki przechodzą od czytania. Sądząc po tym, że obie powieści mają stanowić wspólny cykl, zaczynając „Zmierzch” spodziewałam się bardzo zbliżonej lektury, stąd pewne rozczarowanie.
Jestem jednak przekonana, że dla miłośników kryminałów będzie to świetna i wciągająca lektura.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz