wtorek, 14 maja 2013

Ania z Zielonego Wzgórza



Czasami, kiedy sięga się po książki z dzieciństwa czy młodości, czeka nas rozczarowanie. Zapamiętany świat nie jest już tak barwny, a emocje towarzyszące czytaniu nie tak intensywne. To naturalne, bo przecież odbiór lektury w dużej mierze zależy od tego, na jakim etapie życia jesteśmy, jakie tematy są nam w danej chwili bliższe. Jednak są takie książki, które opierają się tej regule i pomimo upływu lat potrafią nadal zaczarować. Taka książką okazuje się być „Ania z Zielonego Wzgórza” L.M. Montgomerry.

Chociaż muszę się tutaj przyznać, że chyba nie przeczytałam w młodości „Ani” do końca. A jeśli nawet, to nieszczególnie mi utkwił ten fakt w pamięci. Natomiast film z Megan Followes w roli głównej znałam na pamięć! Dlatego też bohaterowie książki L.M. Montgomerry zawsze będą mieli dla mnie twarze aktorów z ekranizacji Kevina Sullivana. Co nie jest wcale złe, bo uważam, że aktorzy zostali świetnie dobrani (może tylko Diana nie do końca trafiona).

Wracając do książki –  jest to cudowna, pełna ciepła historia jedenastoletniej sieroty Ani Shirley, która przez pomyłkę trafia do domu Maryli i Mateusza Cuthbertów – rodzeństwa w starszym wieku. Cuthbertowie, którzy spodziewali się chłopca do pomocy w domu i gospodarstwie, decydują się dać dziewczynce szansę. Ania swoją bezpretensjonalnością i pogodą ducha podbija serca nie tylko mieszkańców Avonlea, ale i czytelników. Z powodu wybujałej wyobraźni i niepożytej energii ciągle pakuje się w jakieś tarapaty, po których zawsze postanawia się poprawić, co oznajmia w górnolotnych słowach. Szczególną uwagę zwróciłam na relację Ani z Marylą – dwie zupełnie przeciwstawne osobowości: Ania, otwarta, roztrzepana, gadatliwa; Maryla – surowa, rozsądna, stanowcza. I chociaż to właśnie Maryla była mniej skłonna zatrzymać Anię na Zielonym Wzgórzu, to jednak dla niej – bezdzietnej starej panny – ta pomyłka okazała się najlepszym zrządzeniem losu. Żywa, energiczna i serdeczna dziewczynka nauczyła powściągliwą kobietę miłości.

Oczywiście, że jest to książka nawet nie czarno-biała, ale wręcz biało-biała, jeśli chodzi o przekaz. Właściwie nie ma w niej zła ani czarnych charakterów (no, nie licząc Józi Pye, ale przecież złośliwa nastolatka to jeszcze nie jest czarny charakter). Wszędzie dobro, piękno i szczęśliwe zakończenia. I właśnie o to chodzi! To jest świetna odtrutka na cały poważny świat i wszystkie „dorosłe” problemy, które nas otaczają.

Czytałam „Anię” w oryginale i polecam wszystkim znającym język (wydaje mi się, że książka jest napisana dość prostym językiem, więc można śmiało spróbować). A dla tych, co nie znają, niedawno ukazał się nowy przekład, podobno bardzo udany (tłumaczył Paweł Beręsewicz, wyd. Skrzat).

Tytuł: Anne of Green Gables
Autor: Lucy Maud Montgomerry
Wydanie: e-book opracowany przez Project Gutenberg


1 komentarz:

  1. Ach, uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam! Przeczytalam w dziecinstwie z milion razy, zwlaszcza jak mi bylo zle siegalam po ta lekture:-) Przeczytalam wszystkie tomy i inne powiesci autorki, jak rowniez jej biogragie i mam nadzieje ze uda mi sie kiedys pojechac na Wyspe sw. Edwarda:-)))) Dziekuje za pomysl, przeczytam w oryginale na pewno.

    OdpowiedzUsuń