poniedziałek, 23 września 2013

McDusia - Jeżycjady tom 19

Ludzie dzielą się na tych, którzy kochają Jeżycjadę i tych, którzy jej jeszcze nie znają. Ja należę do tej pierwszej grupy i choć nie jest to już entuzjazm z lat młodości z wielką przyjemnością zawsze wracam do tego cyklu i sięgam po kolejne jego części. Kiedy więc zobaczyłam „McDusię” na bibliotecznej półce (o dziwo, cała Jeżycjada jest w oddziale dla dorosłych! I dobrze, bo pewnie w dziecięcej bym jej specjalnie nie szukała), sięgnęłam po nią z nadzieją, że znów zanurzę się w ten dobrze znany świat rodziny Borejków, w którym w dużej kuchni zawsze świeci się światło i rozbrzmiewają łacińskie sentencje. Naturalnie towarzyszyły mi też obawy, że często takie „seriale” tracą swój klimat i właściwie służą tylko celom marketingowym tudzież zagorzałym fanom. Jednak mówiąc krótko „McDusia” staje na wysokości zadania i jest to ciągle ta sama, stara, dobra Jeżycjada, choć oczywiście odpowiednio uwspółcześniona.

Podobnie jak już w kilku ostatnich częściach, bohaterami są przedstawiciele trzeciego pokolenia rodziny Borejków – tym razem Józinek (a właściwie to już Józef) Pałys, syn rudowłosej Idy („Ida sierpniowa”), i Ignaś Stryba, czyli syn Gabrysi („Kwiat kalafiora” i „Noelka”). A także tytułowa Magdusia, córka Kreski („Opium w rosole”), a wnuczka profesora Dmuchawca, która przyjeżdża do Poznania, by uporządkować mieszkanie zmarłego dziadka. Jak się można spodziewać między tą trójką pojawi się jakiś wątek uczuciowy. W tym samym czasie do ślubu szykuje się młodsza córka Gabrysi Laura – i mając w pamięci ślubne przygody Idy, można się spodziewać tarapatów.

„McDusia”, choć na szczęście nie jest jeszcze ostatnim tomem cyklu, w pewien sposób spina całą Jeżycjadę, dokonując rozrachunków z przeszłością: po pierwsze śmierć profesora Dmuchawca, który wychował całe tylu bohaterów cyklu, wydaje się zamykać jakąś epokę; po drugie na ślub Laury przyjeżdża jej ojciec, Janusz Pyziak, i również ten wątek zostanie w ostateczny sposób zamknięty; po trzecie wreszcie rozmowy Mili i Ignacego, w których wspominają swoje życie spokojnie godząc się z tym, że powoli zmierzają ku kresowi życia. Nie da się ukryć, że ze zwykłego Borejkowego harmidru przebija się jakaś taka melancholia. Mimo to nadal panuje tu ta sama od lat atmosfera, która sprawia, że zaczynając każdą kolejną książkę czujemy się jakbyśmy wpadali w odwiedziny do dawno nie widzianych, ale bardzo serdecznych znajomych. I może to wszystko jest trochę przeidealizowane, ale właśnie taki zastrzyk pozytywnej energii jest każdemu z nas potrzebny.  Małgorzata Musierowicz ma takie pióro, że tej książki nie da się czytać bez uśmiechu. Do tego „McDusia” podobnie jak inne książki cyklu jest piękną lekcją polszczyzny i eurydycji (co przejawia się po pierwsze obecnością Łusi, która jest zafascynowana poprawnością językową, a po drugie licznymi cytatami literackimi i filozoficznymi), co sprawia, że jest to bardzo wartościowa pozycja na rynku książek młodzieżowych.

No cóż, skoro już na starcie określiłam swoją przynależność do grupy fanów Jeżycjady, ta recenzja chyba nie mogła wyglądać inaczej. Cieszę się bardzo, że Małgorzata Musierowicz nie traci pomysłów i nie gubi pióra, i że kolejne części Jeżycjady są tak samo fajne jak te już kultowe. Lektura „McDusi” wprawiła mnie w bardzo dobry nastrój, chyba muszę częściej wracać do tych książek! A kto zalicza się do tej drugiej grupy (która nie zna jeszcze Jeżycjady), niech szybko biegnie do biblioteki po „Szóstą klepkę” i zaczyna nadrabiać zaległości!

Tytuł: McDusia
Autor: Małgorzata Musierowicz
Wydawnictwo: Akapit Press
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 296


3 komentarze:

  1. Ja też należę do grupy wiernych czytelników Jeżycjady. "McDusia" kazała długo na siebie czekać, ale czytałam tę książkę z wielką przyjemnością. Mam ochotę wrócić do poprzednich części cyklu:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawdę istnieją ludzie, którzy nie znają Jeżycjady? Zgroza!
    Ja mimo mego już dawno niemłodzieńczego wieku nadal zachwycam się poczciwą Cesią, zwariowaną Anielą, ciepłą Gabrysią, roztrzepaną Idą, kochanym Ignacym Borejko, czy słodziutkim Bobciem :)

    Późniejsze tomy czytam właściwie jako ciekawostkę przyrodniczą, bo jakże to dziwne, że odnajdują się też w naszych czasach! Ale kamienicę przy Roosevelta 5 nie tak dawno odwiedziłam i jest taka jak zawsze :)

    OdpowiedzUsuń
  3. ja kocham :) moje dzieciństwo to Jeżycjada - czytałam ja, czytała mama, zarażałyśmy innych :)

    OdpowiedzUsuń