Saturn (w mitologii greckiej: Kronos) – tytan, który w
obawie przed tym, że dzieci pozbawią go władzy, pożerał je zaraz po urodzeniu.
Ten wątek, a właściwie obraz „Saturn pożerający swoje dzieci”
stał się punktem kulminacyjnym powieści Jacka Dehnela „Saturn”. Książka
opowiada historię trzech mężczyn z trzech pokoleń rodziny Goya: dziadka i ojca –
Francesca, słynnego malarza; syna i ojca – Javiera, zamkniętego w sobie
niedojdę; oraz wnuka i syna – Mariano, aroganckiego młodzieńca. Kompozycyjnie
jest podzielona na narrację prowadzoną na zmianę przez każdego z bohaterów oraz
na ekfrazy, czyli opisy poszczególnych obrazów składających się na znany cykl „Czarne
obrazy”. Ta przeplatanka głosów i obrazów składa się powoli w jasną i wyraźną
całość, o której nie chcę dokładnie pisać, żeby nie psuć innym lektury.
„Saturn” to przede wszystkim historia relacji między ojcem i
synem w mocno patriarchalnej rodzinie. Francisco Goya miał wiele dzieci, jednak
tylko jedno przeżyło okres dzieciństwa. Javier nie był jednak takim synem,
jakiego mógł sobie wymarzyć popularny i szanowany madrycki malarz. „Czy
następcą, jedynym, niestety, następcą tamtych dwóch ma być to chuchro, ta
dziewucha, ten chłystek, któremu w dwudziestym roku zaczęło się zabierać tu i
tam sadełko, który tylko pasł dupę, gnuśniał, blady jak ściana zaszywał się po
kątach i ani be, ani me; to coś? Gdzie się to, co jasnej cholery ulęgło, jak
ten śliczny chłopczyk, najpiękniejszy widok Madrytu przepoczwarzył się w tego żałosnego
trutnia?” („Saturn. Czarne obrazy z życia mężczyzn z rodziny Goya” Jacek
Dehnel, wyd. WAB 2011, s. 49) Francisco to energia, apetyt na życie we wszystkich
jego aspektach, Javier to spokój, wpadający wręcz w apatię, pogłębianą tylko
zachowaniem ojca, który próbuje „rozruszać” syna w sposób przynoszący więcej
szkody niż pożytku: ”W końcu, żeby go ośmielić, wołałem na niego <<Te,
pęknięta fujarka!>>, co go wcale nie śmieszyło (…)”. (tamże, s. 48). Z jednej i drugiej strony zawiedzione nadzieje
i ogromny żal – ojca do syna, że nie jest taki, jak on; syna do ojca, że nie
potrafi go zrozumieć. Relacja ulega ostatecznemu pogorszeniu, gdy Javier
podejrzewa, że to nie on, lecz właśnie Francisco, jest ojcem jego syna. Francisco
swoim rubasznym sposobem bycia rzeczywiście mógł sprawiać wrażenie otwartego
flirtowania z synową, a Javier nikomu nie może zwierzyć się ze swych
wątpliwości. Skutek jest taki, że Javier popada w depresję, odsuwa się od żony
i dziecka. A mały Mariano wyrasta w kulcie dziadka (który wreszcie znalazł w nim
godnego siebie następcę) a w pogardzie dla własnego ojca, którego za przykładem
Francesca nazywa Kluską albo Grubym. Nawet gdy Javier po śmierci ojca w pewnie
sposób odzyskuje siebie, dalej jest pogrążony w depresji i przekonany, że życie
nie jest wiele warte. Do swojego wnuka (który z kolei przypomina bardziej
Javiera niż Mariano, co dla tego ostatniego jest powodem do niezadowolenia)
mówi w myślach tak: „ (…) gdzie ty się pchasz, głuptasku? Naprawdę chcesz się
wpakować w to bagno, w ten kierat, w
którym ojciec zatruwa syna, syn – wnuka, wnuk – prawnuka, a każdy na inny
bardziej wymyślny sposób; czy naprawdę chcesz przedłużać tę linię cierpienia?”
(tamże, s. 214) Ten fragment najlepiej oddaje relacje między kolejnymi
pokoleniami mężczyzn w tej, a pewnie również w niejednej innej, rodzinie.
„Saturn” bardzo mi się podobał. Z początku nieco drażniła
mnie zaciętość tonu wzajemnej nienawiści ojca i syna, bo książka zaczyna się od
momentu, kiedy oboje są już dojrzali, jednak potem następuje retrospekcja,
która wyjaśnia przebieg tych relacji. Bardzo podobały mi się wtrącone opisy
obrazów – wielka szkoda, że ilustracje nie są kolorowe i na całą stronę – dużo lepiej
byłoby móc się przyjrzeć opisywanym szczegółom. Ujęły mnie też opisy „szału
tworzenia” – tak sobie myślałam, jak to musi być wspaniale poczuć w sobie tę
iskrę bożą, zobaczyć w głowie jakiś pomysł i mieć odpowiednie środki ekspresji,
żeby go przedstawić. „I od razu widziałem, cały obraz, ze szczegółami, jakby
pojawił mi się na stroniczkach książki (…). (…) tak mną owładnęła ta wizja,
która od razu wymagała zapisania, ten obraz nieistniejący nigdzie poza moją
głową, że prawie brakło mi oddechu.” (tamże, s. 80)
I wisienka na torcie, czyli historia życia i twórczości
Francisco Goyi, ujęta w niesztampowy sposób, a do tego wykorzystująca pewną
jeszcze dość kontrowersyjną hipotezę. Jaką? Nie powiem, przeczytajcie koniecznie
posłowie autora, to dowiecie się wszystkiego.
Polecam!
PS. Tutaj można pooglądać obrazy Goyi ze zbiorów Muzeum Prado.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz