Pomyślałam sobie, że zrobię taki cykl wpisów poświęconych książkom, które odłożyłam. Jak już kiedyś pisałam, nie kończę książek, które mi nie idą; nie mam żadnego wewnętrznego przymusu, żeby kończyć, co zaczęłam i z tego powodu wiele książek "napoczętych" wraca po jakimś czasie na półkę albo do biblioteki. Czasami na zawsze, czasami na jakiś czas. Pomyślałam, że może mimo wszystko warto coś o nich napisać, bo może ktoś zdoła mnie jednak przekonać, że warto dać danej książce jeszcze jedną szansę.
Trudno byłoby mi tu zebrać teraz wszystkie książki, które porzuciłam, dlatego wybiorę tylko kilka z ostatnich miesięcy.
"Consuming passions" Judith Flanders - to akurat jest pozycja, do której na pewno kiedyś wrócę, ale jak będę miała więcej wolnego czasu. Dlaczego ją porzuciłam? Bo jest bardzo długa i nie ma fabuły. Nie będę ukrywać, że brak czasu sprawił, że jakoś oporniej idzie mi czytanie książek non-fiction.
"Między ustami a brzegiem pucharu" Maria Rodziewiczówna - rozczarowanie! Od dłuższego czasu chodziła mi po głowie tak książka, nawet chciałam ją kupić, ale trafiła mi się na wymianie książek. Spodziewałam się czgoeś bardziej w stylu "Przeminęło z wiatrem", czyli owszem, romansu, ale z bogatym tłem obyczajowym. A tu, póki co, nic z tego tylko wyświechtany schemat: on - piękny, bogaty, dumny i arogancki; ona - piękna, mniej bogata, dumna i honorowa. Z pozoru nic ich nie ma prawa łączyć, a jednak.. I pewnie dalej jest tak, że najpierw on zabiega o nią, potem wzgardzony odjeżdża, a ona uświadamia sobie, że w istocie kocha tylko jego... Jeśli jest inaczej, bardzo proszę o info, może jeszcze zmienię zdanie ;)
"Espresso Tales 2" Alexander McCall Smith - pierwszą część czytałam po polsku. Podobała mi się średnio, ale pomyślałam sobie, że warto byłoby to poczytać w oryginale, bo taki współczesny, codzienny język to miła odmiana po np. Grze o tron. No i językowo owszem, ale sama książka dalej podoba mi się średnio i póki co mam ciekawsze pozycje na półce.
"Pieśni Lodu i Ognia" G.R.R.Martin - przeczytałam dwa z pięciu tomów i na razie pas. Ostatnio zrobiłam się bardzo wrażliwa a moja wyobraźnia pracuje na podwyższonych obrotach, dlatego takie brutalne książki wolę odłożyć na później.
Jak widać nie zawsze chodzi o to, że książka jest słaba (wręcz to się rzadko zdarza, bo znam swój gust i raczej trafiam z doborem lektur), lecz o to, że w danej chwili mi nie podchodzi. Już nieraz się przekonałam, że czasami na daną książkę musi przyjść dobry moment - do "Quo vadis" robiłam wcześniej dwa podejścia zakończone fiaskiem, by za trzecim razem połknąć ją w 2 dni!
A wy czytacie do końca czy zostawiacie na później? A jeśli zostawiacie, to wracacie rzeczywiście czy porywa was wir nowych lektur?
Wiesz, jak książka czytelnikowi nie leży, to nie ma co się zmuszać. To żaden wstyd, że czegoś tam się nie przeczytało, czy nie dokończyło. To jak z jedzeniem - nie smakuję więc nie jem, bo doznałabym niestrawności.
OdpowiedzUsuń